niedziela, 29 marca 2020

Rozdział 6

»It's all lies, darling«
Szatynka przeszła spokojnym krokiem w głąb lasu. Dzisiaj był bardzo ważny dzień. Zdecydowała się spróbować Zainowi co go czeka. Miliony myśli krążyły jej po głowie jak mu to przekazać w jak najprostszy sposób, by nie miał problemu ze zrozumieniem. Jak komuś powiedzieć, że za niedługo zostanie sprzedany jak zwierzę i wykorzystany w możliwie najokrutniejszy sposób, nie zabierając mu jednocześnie jakiejkolwiek chęci do życia? Czy takie coś jest w ogóle możliwe? A może na tym polega to wszystko polega? Na cierpieniu. Może to właśnie ból jest istotą życia? Nie da się żyć bez cierpienia, tak samo jak nie da się cierpieć bez życia. Kobieta uważnie stawiając każdy krok, by nie wzbudzać niepotrzebnego hałasu, coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to nie pies, nie kot, a tym bardziej nie drugi człowiek jest najlepszym przyjacielem człowieka. Najlepszym przyjacielem człowieka jest udręka, bo kiedy wszyscy już cię opuszczą, wcześniej wyniszczając cię tak długo i tak mocno, że jedyne co się ostanie to szkielet; żałosna, marna skorupa tego czym kiedyś byłeś; udręka pozostanie. Jest z tobą od dnia narodzin, towarzyszy ci przez wszystkie lata twojego życia i nawet w momencie, gdy śmierć puka do drzwi ona jest obok. Czasami może nie widać jej na pierwszy rzut oka, ale wiedz, że ona gdzieś tam jest. Zepchnięta na bok i skryta w cieniu twojego ulotnego szczęścia. Czeka, aż znów będzie mogła cię odwiedzić. Nelson tak bardzo się zamyśliła, że mało co, a przegapiła by drewnianą przyczepę, stojącą pośród drzew. Stanęła przed schodkami konstrukcji i łapiąc się poręczy, powoli zaczęła wspinać się po starych, zbutwiałych stopniach, które niebezpiecznie trzeszczały i skrzypiały pod jej ciężarem. Mimo, że znajdowała się w dość znacznej odległości od obozowiska, nie mogła pozbyć się wrażenia, że dźwięk ten mógłby obudzić nawet umarlaka na jednym ze szkockich grobów. Przystanęła przed drzwiami i wcisnęła swoją drobną dłoń w kieszeń szlafroka, szukając kluczy. Podczas gdy jej ręka niczym pająk krążyła po kieszeni, ona po raz kolejny i ostatni zastanowiła się czy na pewno postępuje właściwie. Nie musiała nic mówić chłopcu. Mogła to po prostu przemilczeć lub skłamać. O tak, mogła go okłamać. Szybciutko wymyślić historię o cudownym pałacu pełnym przepychu, do którego trafi, by pracować. Nie musiała zagłębiać się w szczegóły. Jej podopieczny i tak raczej, by ich nie zrozumiał. Owszem męczyły, by ją wyrzuty sumienia, prawdopodobnie do końca jej dni, ale tylko martwi nie kłamią, a Jesy miała w planach pozostać w świecie żywych, chociaż przez jakiś czas. Gdy wreszcie znalazła klucze sprawnym ruchem otworzyła drzwi i weszła do środka przyczepy. Mogła, by przysiąc, że z każdą kolejną wizytą odkrywała przynajmniej jeden nowy zapach i dźwięk jaki skrywał się wewnątrz tego zapomnianego przez Boga miejsca. Zaczęła wodzić wzrokiem po, znajdujących się tu osobach. Wszyscy chowali się przed jej. Wszyscy, oprócz niego. I wtedy szatynka zrozumiała, że nie tylko musi mu powiedzieć całą prawdę, ale również zadbać o niego na tyle, by był w stanie żyć z tym dalej. Uśmiechnęła się do mulata i otworzyła drzwi klatki. Przysiadła się do niego i dla upewnienia się, że postępuje słusznie, spojrzała w głąb jego karmelowych tęczówek. Widziała w nich strach, niepokój i dezorientację, ale również coś czego na początku nie mogła dokładnie zidentyfikować i dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że to nic innego jak zaufanie. Identycznym zaufaniem darzyła swoje tygrysy. One ufały jej w kwestii tresury i jedzenia, a ona ufała, że jeśli zapewni im wszystko co potrzebują to nie zrobią jej krzywdy. Otworzyła usta by coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Myśl jaka ją dopadła, uderzyła w nią niczym rozpędzony pociąg. Uświadomiła sobie, że role się zmieniły. W oczach chłopaka to ona jest tygrysem. 


***


Jessicę obudziły głośne krzyki na zewnątrz. Podirytowana przeklęła pod nosem i po omacku zaczęła szukać szlafroku. Kiedy wreszcie poczuła pod opuszkami bawełniany materiał pozwoliła sobie na otworzenie oczu. Powoli zaczęła wstawać, podpierając się jedną ręką o materiał, zaś w drugiej dalej ściskając ubranie. Po cichu liczyła na to, że jeśli będzie się ociągać to hałasy ustaną i będzie mogła wrócić do ciepłego łóżeczka. Niestety jej prośba nie została wysłuchana, a wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że im mnie cali brakowało jej do wyprostowania się tym bardziej dźwięki przybierały na sile. Narzuciła niedbale odzienie i odgarnęła włosy z twarzy. Nim wyszła z namiotu, obróciła się jeszcze ku toaletce, która stała przy wyjściu. Z zadowoleniem zauważyła, że jej nocne łzy, których hektolitry wylała w drodze z powrotem do cyrku, nie zostawiły żadnego śladu na jej twarzy. Poza zmęczeniem, które ostatnio odbijało się na niej cały czas, nic w jej wyglądzie się nie zmieniło. Jej cera dalej była ziemista, oczy podkrążone, a usta suche. Odgarnęła materiał, który służył za prowizoryczne drzwi i wyszła na zewnątrz. Powitały ją ciepłe promyki słońca, które od razu poczuła na swojej skórze. Miała ochotę zdjąć szlafrok, jednak dobrze wiedziała, że damie nie wypada pokazywać się w samej koszuli nocnej. Przeszła kilka kroków nim udało jej się zlokalizować skąd dobiega ten cały harmider. Czym prędzej pognała w kierunku chłopców. Kiedy wreszcie tam dotarła, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Niall leżał na ziemi, dysząc ciężko. Miał rozwaloną wargę, a z jego łuku brwiowego leciała krew. Na jego klatce piersiowej siedział Harry. Kobiecie trudno było powiedzieć, czy jest równie poharatany co blondyn, ponieważ uniemożliwiały jej to jego kasztanowe kosmyki, które opadały mu na całą twarz. Zauważyła, jak mężczyzna podnosi dłoń zaciśniętą w pięść i zrozumiała, że to czas by wkroczyć. Podbiegła i z całej siły odepchnęła Stylesa, tak że spadł na trawę obok.
-Czy wam do reszty odbiło?! - wydarła się.
Szatyn wstał i, o rany, nie wyglądał o wiele lepiej niż brzuchomówca. Całą twarz miał umazaną w czerwonej cieczy, lecz Nelson trudno było powiedzieć, która dokładnie rana krwawi, bo miał ich kilka. Do tego jego nos był cały siny i wyglądał na najprawdopodobniej złamany. Kobieta wyciągnęła rękę w kierunku, dalej leżącego Horana, lecz Irlandczyk ją odepchnął i powstał o własnych siłach. Popatrzył na swojego rywala z przepełnionym nienawiścią spojrzeniem i przez chwilę wydawało się, że podejmie walkę ponownie. Na szczęście szatynka w porę to zauważyła i położyła mu dłoń na ramieniu.
-Ani mi się waż! - wycedziła przez zęby - Czy wyście postradali zmysły?! Co jakby ktoś was zauważył? Co się z wami stało, że doszło aż do rękoczynów?
Nikt jej nie odpowiedział. Mężczyźni dalej posyłali sobie mordercze spojrzenia, lecz nagle jakby wyczuli gniew i irytację jaką emanowała ich koleżanka i posłusznie spuścili głowy. Cała trójka zbyt zajęta swoją obecną sytuacją, nie zauważyła postaci, która w cieniu jednego z biało-czerwonych namiotów przyglądała się całej tej scenie.


***


Louis schodził po schodach w dość radosnym nastroju. Od kilku dni jego narzeczona zajęta była wybieraniem odpowiedniej sukni i z tego powodu przebywała często poza domem, co jemu aż zanadto było na rękę. Nucił sobie właśnie “Should I” pod nosem, kiedy zobaczył Darnella, wybiegającego z kuchni. Zmarszczył brwi. Chłopiec wydawał mu się wystraszony, więc żeby sprawdzić co się stało, podreptał w tamtym kierunku. Stanął przed drzwiami gotów by wejść i wtem to usłyszał. Głośny plask, który odbił się od pokrytych tapetą ścian przedpokoju. Szybkim ruchem popchnął drzwi i stanął w progu pomieszczenia. Zamurowało go. W środku jak gdyby nigdy nic stała Odelia z rękoma założonymi na piersi, a naprzeciwko niej Alivia, która trzymała się za zaczerwieniony policzek.
-Co tu się dzieje? - wyrzucił z siebie te słowa zszokowany.
-Uczę naszą kucharkę manier. Tyle razy powtarzałam, że ma nosić rękawiczki w pracy. Jeśli moje słowa są dla niej trudne do zrozumienia, to myślę, że moja ręka już nie - odpowiedziała dumna z siebie Francuzka.
Szatyn uniósł brwi tak wysoko, że mogłoby się wydawać, że zaraz dojdą one do linii włosów. Jego mina wydawałaby się bardzo zabawna, gdyby nie zaistniała sytuacja.
-Chyba sobie ze mnie żartujesz.
Beaulieu rzuciła u gniewne spojrzenie. Nienawidziła, gdy nie okazywał jej należytego szacunku, zwłaszcza jeśli byli w czyimś towarzystwie, a co dopiero pośród służących. Tomlinson dobrze o tym wiedział i o ile zazwyczaj tego przestrzegał teraz było mu wszystko jedno. Wiedział bardzo dobrze jaka jest kobieta, wiedział o jej poglądach, jednak tego było za wiele. Panna Flores pracowała dla niego od kiedy pamiętał. Pracowała dla niego, w jego posiadłości i to on jej płacił. Szatynka nie miała prawa nawet jej upominać, a co dopiero podnosić na nią rękę. Zgrabnie wyminął swoją przyszłą małżonkę i podszedł do latynoski. Położył swoją dłoń na jej i delikatnie odciągnął ją od jej twarzy. Drugą rękę położył delikatnie na jej policzku.
-Poczekaj dam ci lodu.
Otworzył niebieską lodówkę, w pastelowym odcieniu, firmy Stor-Mor i wyjął z niej mały woreczek z kostkami lodu. Przyłożył koleżance do policzka na co ta przymknęła powieki. Wziął jej rękę i ostrożnie nakierował ją, by to ona podtrzymywała folię przy twarzy. Odsunął się o centymetr i skinieniem głowy dał jej znak, by wyszła z pomieszczenia i wróciła do domu. Kucharka niezwłocznie zaczęła kierować się do wyjścia, lecz nim opuściła pomieszczenie odwróciła się na moment, by posłać w kierunku mężczyzny wymuszony uśmiech, po czym bezdźwięcznie powiedziała “powodzenia, sir Tomlinson” i wyszła, zostawiając narzeczonych samych. Milioner wziął głęboki wdech i spojrzał na swoją wybrankę. Widział, że już otwierała usta, by coś powiedzieć, dlatego szybko ją uprzedził.
-Co ja ci mówiłem na temat służby? Ile razy mam ci powtarzać, by doszło to wreszcie to do twojej ślicznej główki, że to jest moja służba nie twoja, więc nie masz prawa nimi pomiatać!
-Pomiatać? Ty chyba sobie kpisz! Zezwalasz im na wszystko, dlatego muszę interweniować! Jakim cudem zdobyłeś te wszystkie pieniądze, skoro zachowujesz się jak zwykła pizda!
W tym momencie w Louise coś pękło. Z prędkością światła podszedł do Odelii, złapał ją mocno za ramiona i docisnął do ściany. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo chciał komuś wyrządzić krzywdę. I to nie byle jaką. Nie chciał pociąć jej sukni czy schować ulubione buty, o nie. Chciał czegoś więcej. Chciał widzieć, jak cierpi i błaga go o litość. Te myśli wytrąciły go z równowagi i zawahał się na chwilę, poluzował uścisk. Spojrzał w oczy swojej narzeczonej i przeżył kolejny szok, po tym co ujrzał, a raczej czego nie ujrzał. W jej zielonych oczach nie dojrzał nawet krzty strachu czy niepokoju. Ona się go nie bała. Czuł się jakby ktoś przestrzelił mu płuco. Zaczął ciężej oddychać i miał problem złapać tlen. Ona się go nie boi, bo go nie kocha. To było jedyne wyjaśnienie jakie przychodziło mu do głowy. Dla niej cały ten ślub jest tylko po to, by miała gdzie wygodnie żyć przez następne lata. Dla niej był tylko po to, by zapewniać byt, jedzenie i wszystkie jej drogie zachcianki i choć sam nie kochał kobiety to fakt, że z nią jest tak samo mocno zaburzył jego pojmowanie świata. Nagle wszystko zaczęło wydawać mu się szkaradne, bez wyrazu, sztuczne. Jego życie, dom i wszystko co go otacza to tylko scena, a to co przed chwilą miało miejsce to część spektaklu. Poczuł, jak grunt osuwa mu się spod nóg, czuł, że musi jak najszybciej opuścić kuchnie, dom. Pchnął mocno drzwi tak, że uderzyły o ścianę i chwiejnym krokiem niczym pijak, zaczął swoją wędrówkę wzdłuż ścian przedpokoju, o które się opierał. Słyszał, że Beaulieu coś za nim krzyczy, lecz nie był w stanie powiedzieć co, za bardzo huczało mu w uszach. Gdy nareszcie dotarł do celu swojej podróży, trzęsącą się dłonią ujął klamkę, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Świeże powietrze ocuciło go, ale tylko troszkę. Usiadł na schodach, a twarz skrył w dłoniach.
-Wszystko w porządku, sir Tomlinson? - z oddali dobiegł go głos Nii.
Chciał jej powiedzieć, że wybrała sobie naprawdę zły moment na przyjście tutaj, żeby wracała do domu, ale nie był w stanie z siebie tego wydobyć. Ledwo słyszalnie wykrztusił tylko prośbę, by poszła po szofera. Usłyszał, że dziewczyna odeszła, jej kroki były nad wyraz głośne. Po chwili, która dla niego zdawała się trwać wieczność, usłyszał ryk samochodu. Wtedy postanowił podnieść wzrok i zobaczył Dennisa – swojego szofera. Ten pomógł mu wstać i zaprowadził go do samochodu.
-Do cyrku - wymamrotał szatyn.
-Oczywiście, sir Tomlinson, ale czy pan pamięta o kolacji z przyszłymi teściami? Pańska narzeczona mówi, że...
-GÓWNO MNIE TO OBCHODZI! - wykrzyknął znienacka milioner, zaskakując tym nawet samego siebie.
Zaczął bać się jeszcze bardziej. Kim on się staje? Drżenie dłoni przeniosło się teraz na całe ciało. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Dlaczego tak się zachowuję? - pomyślał, a w oczach stanęły my łzy.
-Przepraszam - szepnął - Miałem paskudny dzień, proszę zabierz mnie do cyrku, sir Johnson.
___________________________________________________________
Hejka moje pyszczki! Jak wszyscy dobrze wiemy obecna sytuacja nie jest za ciekawa, dlatego przychodzę do was z rozdziałem na poprawę humorku :)
Mam nadzieję, że wam się podoba, bo jeśli mam być szczera to był chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów jakie miałam okazję pisać. Mam tylko jedno pytanko, bo wiem, że różni ludzie lubią różne rzeczy, więc czy taka długość rozdziałów wam odpowiada? Zazwyczaj stawiam sobie poprzeczkę, że rozdział ma mieć min.1500 znaków i czy to jest okej? Bo może ktoś wolałby krótsze rozdziały, bo bądźmy szczerzy każdy ma obowiązki i może gdyby rozdziały były krótsze milej by się wam je czytało. Let me know, a tymczasem #stayhome i bądźcie bezpieczni. Pamiętajcie o myciu rączek i unikajcie zatłoczonych miejsc. Czasu teraz jest od groma, więc spodziewajcie się mnie jakoś niedługo. 
See you soon!

wtorek, 14 stycznia 2020

Rozdział 5

»Welcome to hell«
Wieści o nowym członku załogi rozeszły się po namiotach jeszcze przed wschodem słońca. Jesy słyszała jak inni szepcą o tym non-stop po kątach, jednak nie miała ochoty przyłączać się do tej dziecinady. Właśnie karmiła tygrysy, gdy usłyszała jak Melania zwołuje wszystkich na spotkanie w największym namiocie, w którym wieczorami odbywały się występy, zaś rankiem służył im za coś w rodzaju stołówki. Szatynka niechętnie odeszła od klatek i poszła w stronę serca obozu. Zaraz po wejściu zauważyła, że zjawiła się jako ostatnia, podczas gdy cała reszta z niecierpliwością wyczekiwała na właścicielkę. Pośpiesznie zajęła miejsce obok Harry’ego, który maniakalnie przeszukiwał kieszenie swojej spranej, dżinsowej kurtki. Miał na sobie krótkie spodenki, dziurawe w kilku miejscach, a na stopach swoje niegdyś białe Conversy, które teraz były żółto-szare. Jego włosy jak zwykle o tej godzinie były w straszliwym nieładzie, a sińce jakie miał pod oczami mocno kontrastowały z jego bladą cerą. Po krótkim czasie udało mi się wydobyć paczkę papierosów marki Chesterfield. Otworzył je i wyciągnął w stronę kobiety w niemym zapytaniu. Ta odmówiła zdecydowanym ruchem ręki. Kawaler sięgnął do opakowania skąd wyjął jedną sztukę i szybko umiejscowił ją między swoimi popękanymi wargami.
-Ma ktoś zapałki? - zapytał niewyraźnie z papierosem w buzi.
-Nie wypada palić przy damie - powiedział znany im wszystkim głos wprost do mikrofonu, znajdującego się na scenie.
Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku, a Styles niepostrzeżenie schował obiekt swojego uzależnienia z powrotem do kieszeni. Elsa prezentowała się dziś nadzwyczaj pięknie, mimo tego, że była w piżamie, na którą niedbale zarzuciła swój różowy, puchaty szlafrok. Jej cera wydawała się jaśniejsza i zdrowsza, oczy błyszczały blaskiem, którego trupa nigdy wcześniej nie widziała. W dodatku jej szeroki, szczery uśmiech, który sprawiał że wyglądała tak jakby dopiero co wygrała w najwyższą pulę w loterii. Niezaprzeczalnie dzisiaj sprawiała wrażenie szczęśliwej i młodszej o co najmniej dziesięć lat. Odchrząknęła, by każdy skupił swoją uwagę na niej.
-Jak wszyscy dobrze wiecie ostatnio sprzedajemy coraz mniej biletów - zaczęła ponuro – ale od dziś to przeszłość! Pomiędzy nami jest ktoś kto odmieni nas los! Sprawi, że powstaniemy z popiołów niczym ognisty feniks i wzbijemy się ponownie na sam szczyt!
Uśmiechnęła się do swoich ludzi i dyskretnie gestem dłoni przywołała kobietę do siebie.
-Oto Leigh-Anne nasza jasnowidzka - powiedziała i odsunęła się na znaczącą odległość, by każdy mógł jej się przyjrzeć.
Czarnoskóra omiotła wzrokiem całe towarzystwo. Pamiętała kilka znajomych twarzy, które zobaczyła kręcąc się do czasu do czasu po terenie. W spojrzeniu swoich nowych kolegów i koleżanek dostrzegła ciekawość i zainteresowanie. Ucieszyła się w myślach, dochodząc do wniosku, że jej wizyty w cyrku pozostały anonimowe tak jak sobie tego życzyła. Posłała wszystkim jeden z najpiękniejszych uśmiechów na jaki było ją stać i powolnym krokiem zeszła ze sceny, kierując się na trybuny gdzie wszyscy siedzieli. Pozwoliła usiąść sobie pomiędzy zapatrzoną gdzieś w dal szatynką, a specyficznym blondynem z lalką na kolanach, który starał się dyskretnie przyjrzeć jej kształtom. Mars klasnęła w dłonie na ten widok, czując jak przyjemne ciepło rozlewa jej się po jej ciele. Naprawdę wierzyła, że nowa pracownica pomoże im stanąć na nogi i wziąć porządny rozbieg. Sama również postanowiła usiąść ze swoją rodziną, lecz najpierw schowała się za kurtyną. Upewniła się, że uwaga wszystkich skupiona jest na Pinnock i szybkim ruchem wyjęła z kieszeni szlafroka swoją pięknie zdobioną piersiówkę z ręcznie namalowaną matrioszką na środku. Prezent od jednego z jej moskiewskich kochanków. Upiła łyk, krzywiąc się delikatnie od smaku ciepłej wódki. Pośpiesznie przetarła twarz dłonią, przygładziła włosy i wyszła ze swojego ukrycia. W tym czasie jej podopieczni zdążyli już się przedstawić i opowiedzieć o najważniejszych zasadach panujących w tym miejscu.
-Ty chyba nie stąd, prawda moy dorogoy? - zagadnęła Svetlana
-Nie, pochodzę z Jamajki. Tam się urodziłam i wychowałam, ale w Londynie jestem już od dłuższego czasu.
Każdy z zaciekawieniem słuchał tego co ma do powiedzenia nowa, barwna postać, która dopiero co pojawiła się w ich życiu. Każdy oprócz Nelson. Ta cały czas miała przed oczami swój wybuch złości skierowany w stronę milionera. A jego słowa “Daj mi szansę” cały czas odbijały się echem w jej podświadomości. Zaczęła się zastanawiać czy rzeczywiście nie oceniła Tomlinsona zbyt pochopnie. Jest bogaty i bez cienia wątpliwości jest w stanie zapewnić Zainowi o wiele lepsze warunki. Łóżko z baldachimem, wygodny materac czy ciepłe jedzenie na stole. Jego na to stać, a jej nigdy nie będzie. Może mulat ma być tylko pomocą domową? Albo czymś w rodzaju asystenta? Prychnęła i potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić z niej niepotrzebne myśli. Bardzo dobrze wiedziała do jakich celów mężczyzna chce wykorzystać chłopca i choć niewiele mogła na to poradzić to liczyła na to, że może jeśli będzie przeciągać to dostatecznie długo szatyn po prostu się znudzi i odpuści. W końcu musi odpuścić. Spojrzała po stole, na którym jeszcze niedawno znajdowało się jedzenie w nadziei, że znajdzie jakieś resztki, które będzie mogła zanieść do przyczepy. Na jej nieszczęście nic się nie uchowało. Problemy finansowe dawały o sobie znać na każdym kroku.
-Już nie mogę się doczekać!
Kobieta podskoczyła gdy znienacka poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Spojrzała w bok i przed oczami ukazała jej się uśmiechnięta twarz nowej dziewczyny. Szatynka zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, w którym momencie tak bardzo pochłonęły ją własne przemyślenia, że kompletnie odcięła się od rozmowy. Popatrzyła po zgromadzeniu, domagając się jakiś wyjaśnień.
-Będziemy sąsiadkami - dodała Leigh-Anne już z mniejszą dozą entuzjazmu.
Jessica poczuła jak krew odpływa jej z twarzy. Fakt, że jej namiot był najdalej oraz to, że stał samotnie był bardzo wygodny. Mogła robić co chciała i o której chciała. Czasami pozwalała sobie na tańce i śpiewy o późnych nocnych godzinach oraz na głębokie konwersacje i zwierzanie się tygrysom. Teraz będzie musiała się pilnować, by ktoś niepożądany nie dowiedział się za dużo. Jednak nie chodziło tu tylko o wygodę. Jak ja mam wymykać się do przyczepy niezauważenie? - pomyślała. Wstała bez słowa i zaczęła kierować się do wyjścia. Odwróciła się tylko na chwilę, by rzucić zawistne spojrzenie pani jasnowidz i zaczęła szukać Mars.

***

-Będę o czternastej. Lepiej dla ciebie, żebyś nie schrzanił tej szansy, Tomlinson - usłyszał mężczyzna w słuchawce, lecz nim zdążył odpowiedzieć rozmowa została zakończona.
Z szokiem wymalowanym na twarzy zerknął na zegarek. Miał równo pół godziny do przybycia kobiety. Czym prędzej zbiegł na dół. Panicznie zaczął szukać Odelii, wyklinając ją pod nosem. Nie mógł pozwolić, by zepsuła ona coś tak ważnego. Zbyt długo modlił się o tą okazję, by tak po prostu dać jej przepaść. Zaglądnął w prawie każdy kąt posiadłości, lecz nigdzie nie mógł znaleźć narzeczonej.
-Szuka pan czegoś, sir? - spytała go Alvira jak tylko przekroczył próg kuchni.
-Nie widziała pani może mojej przyszłej żony, lady Flores? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Przyszła pani Tomlinson wyszła jakąś godzinę temu. Mówiła, że idzie do koleżanki i dodała, żeby nie czekać na nią z kolacją, sir.
Szatyn uśmiechnął się od ucha do ucha. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Francuzkę ostatnio trudno było wykurzyć z domu, zwłaszcza że w rodzinie Beaulieu pojawiły się pewne problemy i spory. Złożył dłonie jak do modlitwy i wyszeptał ledwo słyszalne dziękuję do sufitu.
-Cudnie! W takim razie proszę przygotować poczęstunek i herbatę. Będę mieć dzisiaj bardzo ważnego gościa.
-Oczywiście, sir.
Louis sprawdził godzinę. Na szukanie dziedziczki fortuny stracił o wiele więcej czasu niż się tego spodziewał. Zostało mu niecałe kilka, cennych minut - wystarczające by zdążył się przebrać w coś godnego uwagi. Już miał opuszczać pomieszczenie, jednak w ostatniej chwili obrócił się do swojej pracownicy z ogromnych uśmiechem na twarzy.
-Jeszcze jedna sprawa – ten gość jest mi bardzo bliską osobą. Wolałbym, żeby ta wizyta została niewspomniana Odelii, lady Flores.
-Oczywiście. Pańskie sekrety są bezpieczne w naszych rękach, sir Tomlinson.
Po zapewnieniu z ust latynoski Anglik pobiegł na piętro do garderoby. Zarówno on jak i jego wybranka serca mieli swoje własne pokoje do przechowywania kreacji. Oczywiście jej trochę większy, lecz niebieskooki nie mógł narzekać na ciasnotę. Nucąc pod nosem jakąś przypadkową melodię, przekręcił gałkę i pchnął skrzypiące, dębowe drzwi. Wszedł do przyjemnej i przestronnej izby, której ściany pomalowane były na ciepły, błękitny kolor. Zrobił kilka kroków w głąb pomieszczenia i otworzył wielką, drewnianą, ręcznie zrobioną szafę. W środku, na wieszakach znajdowały się wszystkie najelegantsze jak i najdroższe garnitury z jego małej kolekcji. Zaczął je przeglądać w poszukiwaniu tego najodpowiedniejszego na dzisiejszą okazję.
-Nie za wychuchany - mruczał sam do siebie - ale też nie zbyt swawolny.
Po długim namyśle zdecydował się na jeden z popielatych garniturów w stylu Gregory’ego Pecka do tego czarny krawat w geometryczne wzory, który dostał na ostatnie urodziny od Beaulieu. Przejrzał się ostatni raz w ogromnym lustrze, które wisiało na ścianie. Przygładził dłonią ubranie i odpiął guziki marynarki. Gdy już był gotowy do wyjścia, usłyszał dzwonek do drzwi. Ile sił w nogach pobiegł je otworzyć. Nacisnął na klamkę i posłał w stronę przybysza jeden ze swoich firmowych uśmiechów, którego kobieta nie odwzajemniła. Zamiast tego przyjrzała mu się tylko z dokładnością, po czym jej wzrok zaczął sunąć wzdłuż ścian do wnętrza rezydencji.
-Pięknie wyglądasz Jessica - zagaił.
-Tomlinson dobrze wiesz, że nie jestem tu na przyjacielskie pogaduszki i plotki przy herbacie i ciastkach. Miejmy to jak najszybciej z głowy.
Mężczyzna pokiwał głową na znak, że rozumie i zaczął oprowadzać szatynkę po posiadłości. Zaczął od pokazania jej pięknego ogrodu, który został zaprojektowany na wzór ogrodów wersalskich, w których Mulat mógłby spędzać swój wolny czas kiedy tylko miałby na to ochotę. Później płynnie przeszli przez kuchnię i jadalnię, które wbrew pozorom były ważniejsze niż się wydawały. Szatyn zaprowadził Nelson na piętro gdzie pokazał jej wszystkie pokoje po kolei, łącznie z sypialnią , którą miałby zająć chłopak. Była ona wystarczająco duża by pomieścić dwuosobowe łóżko, biurko, szafę i regał. Do tego połączona była z łazienką oraz posiadała swój własny balkon. Znajdowała się naprzeciwko jego biura, w którym spędzał większość wolnego czasu. Od razu poinformował ją, że pokój nastolatka można zmienić w każdej chwili i nie będzie robił z tego żadnego problemu. Ściany można przemalować, panele wymienić. Zrobić nowe meble na zamówienie specjalnie pod niego. Cokolwiek sobie zażyczy zaraz znajdzie się u jego boku - powtarzał raz po raz. Na sam koniec wycieczki przeszli do salonu, gdzie czekał już na nich poczęstunek przygotowany przez kucharkę. Milioner usiadł wygodnie w swoim ulubionym fotelu, które znajdowało się na prawo od kominka, zaś jego koleżanka usiadła na kanapie naprzeciwko. Nim zauważył trzymała już w dłoniach filiżankę z herbatą.
-Myślałem, że nie przyszłaś tu na pogaduchy przy herbacie, Jessica - zaśmiał się.
Treserka spojrzała na niego lodowatym wzrokiem, przez który przeszły go nieprzyjemne dreszcze po całym ciele. Nie wiedział co jeszcze mógłby zrobić, by choć trochę załagodzić stosunki między nimi. Naprawdę się starał i miał nadzieję, że jego wysiłek zostanie doceniony. Poniekąd podziwiał kobietę, że potrafi postawić na swoim i nie tak łatwo ją sobie ugrać. Oczywiście był jej również bardzo wdzięczny za wszystko co robi nawet jeśli nie okazywał tego w jakiś szczególny sposób.
-Po pierwsze nie nazywaj mnie Jessica... - zaczęła
-Oczywiście, wybacz mi...
-Nigdy mi nie przerywaj! - warknęła ostro, po czym jej ton wrócił do normalności - Nie nazywaj mnie Jessica, tylko Jesy. Jeszcze trochę się ze sobą pomęczymy, bo ja nie jestem z tych co łatwo odpuszczają, więc zwracaj się do mnie jak każdy. Dom masz ładny, przestronny, jednak dalej mnie to nie przekonuje. Wiesz dlaczego? Bo dobrze wiem co się stanie jak Zain przekroczy twój próg. Co mu po twoich pięknych ogrodach i cudnych sypialniach jak będzie tylko niewolnikiem w złotej klatce?
Mężczyzna już miał się odezwać i wtrącić również swój istotny w rozmowie, punkt widzenia, lecz Nelson uciszyła go ruchem ręki.
-Skończyłam rozmowę. Muszę wracać z powrotem do cyrku. Dziękuję za oprowadzenie i herbatę.
Milioner przytaknął i jak na dżentelmena przystało poszedł odprowadzić pannę do drzwi. Otworzył przed nią drzwi, lecz nim zdążyła zrobić krok przed siebie, złapał ją za dłoń. Przyłożył ją delikatnie do swoich ust i ucałował knykcie. Spojrzał głęboko w jej miodowe tęczówki i powoli wsunął jej niewielki, oliwkowy plecak. Kobieta już miała się odezwać, lecz gospodarz zdążył ją uprzedzić.
-Są tam ubrania, koce, trochę jedzenia i książki dla dzieci z obrazkami. Myślę, że dobrze jakbyś mu je regularnie czytała, dzięki temu łatwiej powinien się uczyć języka - ponownie zbliżył dłoń do ust - Każdy z nas jest niewolnikiem tego świata. Tak już jest, było i będzie. Nie możemy nic z tym zrobić, oprócz wybrania sobie wygodniejszych łańcuchów, które będą nas trzymały. Masz rację z tym, że zamknę go w złotej klatce. I zrobię to tylko po to, by w jej środku móc mu stworzyć iluzję wolności.

___________________________________________________________
Hej, to znowu ja! Nie sądziłam, że po tak długim czasie jeszcze do tego wrócę, ale jak widać cuda się zdarzają. Ze względu na to, że mamy już 2020 rok to dostałam nagle jakiegoś ataku nostalgii i zaczęłam zastanawiać się co udało mi się zrobić/osiągnąć przez okres tych 10 lat. Takim o to sposobem znalazłam się tutaj i postanowiłam skończyć wszystkie rozpoczęte historie. Mam nadzieję, że mi się to uda. A teraz kilka spraw organizacyjnych, które wszyscy tak bardzo kochamy:
1) Nie obiecuje, że rozdziały będą pojawiać się regularnie. Postaram się, żeby pojawiał się jeden co miesiąc, ale ze względu na moje przygotowania do matury może być to nieco utrudnione. 
2) Kiedyś była tu playlista, o której pamiętają pewno tylko nieliczni. I ona już nie działa, niestety. Nie wiem czy ktoś jej słuchał czy nie, więc proszę tylko dać mi znać czy mam ją naprawiać ;)
To chyba by było na tyle ode mnie na razie 
See you soon!

(mam nadzieję)

piątek, 20 lipca 2018

Rozdział 4

»Dream is a killer«
Jesy właśnie wyszła z przyczepy. Pierwsze co ją przywitało to chłodny wiatr, który musnął jej skórę. Zaczęła pocierać ramiona by choć trochę się ogrzać i uśmiechnęła się do siebie. Zain robił znaczące postępy. Dziewczyna przez chwilę uwierzyła, że być może uda jej się go nauczyć. Na zewnątrz już czekała na nią Elsa. Dzisiaj wyjątkowo przyszła z nią. Tomlinson zaczyna się niecierpliwić, a Mars nie pozwoli sobie na stratę takiego klienta, który jest w stanie oddać wszystkie swoje pieniądze. Księżyc schowany był za chmurami, więc jedynym źródłem światła była latarka postanowiona na jednym ze schodków drewnianej konstrukcji. Właścicielka nerwowo przygryzała dolną wargę, lecz gdy tylko dostrzegła że nie jest sama wypuściła ją z pomiędzy zębów. Zdobyła się na zmęczony uśmiech w stronę szatynki jednak ta go nie odwzajemniła. Nelson wpatrywała się w swoją towarzyszkę pustym spojrzeniem, czekając aż ta zacznie mówić. Trwało to dłużej niż zwykle, ale koniec końców blondynka otworzyła usta
- Zimna dzisiaj noc - zagaiła.
Treserka nie odpowiedziała. Pozwoliła tym słowom uciec wraz z przelatującym wiatrem. Nie przyszła tu na takie pogadanki. Najchętniej wróciłaby już do swojego namiotu i położyła się spać. Czuła się przemęczona i przytłoczona. I taka w rzeczywistości była. Intuicja podpowiadała jej, że szykuje się coś niedobrego. Od ostatnich kilku tygodni ćwiczyli ciężej do występów niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz każda próba przypominała próbę generalną. Nawet ślepiec dojrzałby napiętą atmosferę jaka panowała w obozie grupy. Była ona wręcz namacalna.
-Kiedy będzie gotowy na sprzedaż?
Pytanie wyrwało kobietę z zamyślenia. Choć cieszyła się z każdego, nawet niewielkiego, sukcesu swojego podopiecznego to jej strach powiększał się z każdym kolejnym słowem jakiego nauczył się chłopak. Wiedziała, że kiedyś musi to nastąpić, ale zrobiłaby wszystko żeby tego uniknąć. Kilka razy myślała nad uwolnieniem go albo znalezieniem mu pracy w cyrku. Niestety nic nie wskazywało na to, że którykolwiek z tych pomysłów mógłby zostać przełożony na realne czyny. Nie chciała go oddawać w obce ręce. W ręce kogoś takiego. Nie była naiwna. Wystarczyło jej odwiedzenie kilku okolicznych pubów i odrobinę grosza. W dzisiejszych czasach wszystko miało swoją cenę, a zwłaszcza czyjeś sekrety. Tak długo jak masz pieniądze - masz władze. Dzięki temu wiedziała wszystko co chciała na temat milionera.
-Jeszcze nie dziś - odpowiedziała krótko, przerywając ciszę jaka nastała.
Nim starsza kobieta zdążyła zadać kolejne pytanie Jesy już była w połowie drogi do swojego namiotu.

***

Uczucia są głupie. Idiotyczne i nic nie wnoszą do naszego życia. Równie dobrze mogłoby ich nie być, prawda? Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze.
-Uczucia są przereklamowane - szepnęła do siebie.
W dłoni trzymała książkę, która wywołała te głębokie przemyślenia, palcem wskazującym przytrzymując stronę na której skończyła. Wolną ręką drapała majestatycznego tygrysa bengalskiego za uchem. Wszystkie złe rzeczy na świecie nie wzięły się znikąd.  Najpierw były uczucia, te okropne małe stworki wewnątrz ciebie, które dopiero później zamieniają się w czyny. Czy jest jakiś sposób, żeby to zatrzymać? A może tak ma być?
-Jesteś okropny - kobieta podniosła głowę - pozwoliłeś nam zabić swojego własnego syna, zesłałeś na nas potop i do tego wszystkiego dodałeś uczucia. Za to mam cię czcić? To chyba jakiś absurd - parsknęła śmiechem.
Nagle wzdrygnęła się. Coś jest nie tak. Chwilę jej zajął powrót do rzeczywistości. Dłonią, którą głaskała dzikiego kota ścisnęła w piąstkę. Brak miękkiego futerka. Szybkim ruchem wsunęła spinkę do włosów z motylkiem, którą używała jako zakładkę i zamknęła lekturę. Odłożyła ją na bok i odwróciła się w kierunku zwierzęcia. Stało w rogu klatki. Machało ogonem niezadowolone.
-Co się stało?
I wtedy to usłyszała. Kroki. Czym prędzej się podniosła i wychyliła głowę z namiotu. Rzadko kiedy ktoś tu przychodził. Jej namiot zawsze mieścił się praktycznie na końcu. Mało kto ma ochotę za sąsiadów mieć bandę tygrysów, które jednym ruchem mogą zabić cię bez problemu. Szatynka zaczęła spacerować dookoła, rozglądając się uważnie, jednak mimo starań nikogo nie zauważyła. Już miała wracać z powrotem gdy kątem oka dostrzegła czyjś cień. Pomyślała, że może głupie dzieciaki z miasta przyszły na darmowe zwiedzanie. Po cichu stawiała kroki, uważając na co stąpa. Trzymając się namiotu zaczęła się powoli wychylać.
-Moje uszanowanie.
Podskoczyła kiedy tylko to usłyszała. Czuła jak jej serce staje na moment. Odwróciła się z mordem w oczach i stanęła twarzą w twarz z uśmiechniętym szatynem.
-Czego tu szukasz? - warknęła gniewnie.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe i przygładził dłonią włosy.
-Jak myślisz? Od dłuższego czasu nie odbierasz moich telefonów. Musiałem przyjść żeby się upewnić, że niczego nie kombinujesz.
Kobieta zacisnęła dłonie. Wzięła kilka głębszych oddechów, żeby nie wybić swojemu rozmówcy kilku zębów. Nienawidziła ludzi tego typu.
-Nic nie kombinuję po prostu nie mam ochoty na rozmowy z Tobą, Tomlinson - wycedziła - Ćwiczymy całe dni i pod koniec dnia nie mam ochoty odbierać telefonów od pana Jestem-Bogaty-To-Będę-Dzwonił-Kiedy-Chce-Bo-Tak. Poza tym nie powinieneś się wtedy zajmować narzeczoną? Odnoszę wrażenie, że unikasz jej kiedy tylko nadarzy się okazja. Obawiam się, że za niedługo może ona uschnąć z miłości.
Po Louisie wyraźnie było widać zdziwienie. Nie spodziewał się, że treserka wie o nim aż tyle. Zachowywał wszystkie środki ostrożności, by to co robi nie dotarło do niewłaściwych osób. Najwidoczniej komuś zapłacił za mało.
-Nie obraź się, ale nie wiem co ma do tego wszystkiego kobieta, którą mam zamiar niedługo poślubić.
Lekko podniósł podbródek. Musiał zasygnalizować kto tutaj jest górą, choć w głębi duszy wiedział, że to tylko pozory. Od niedawna zaczęły zjadać go wyrzuty sumienia i żałować tych całych zaręczyn. Odelia z dnia na dzień stawała się jeszcze bardziej kapryśna i irytująca. Ostatnio stwierdziła, że Alivia powinna używać rękawiczek kiedy gotuje, ponieważ ona nie będzie jeść czegoś co dotyka 'brudna latynoska' - jak to ujęła. Później chciała zabronić Nii i Doreen, córkom Imani, korzystania z biblioteki. Powód był prosty 'są czarne, jak możesz im ufać?! Jestem pewna, że chcą nas okraść'. Od teraz to on musiał potajemnie wykradać książki i dawać je dziewczynom. Bał się, że kiedy piękny arabski chłopiec trafi do jego posiadłości nie spotka go nic miłego.
-Przyszedłem tutaj by dowiedzieć się jak twojemu..um....podopiecznemu - zawahał się - idzie nauka i kiedy będzie gotowy chociaż mnie zobaczyć na oczy.
-Co gdybym powiedziała ci, że nigdy nie nastąpi ten moment?
Louis przełknął głośno ślinę i zbliżył się do kobiety.
-Będę czekać aż do śmierci - wyszeptał.
I właśnie wtedy coś w Nelson pękło. Owszem była na niego zła za to co chce zrobić, ale teraz ta złość przerodziła się w ziejącą ogniem nienawiść. Czuła jak cała trzęsie się ze zdenerwowania. Nie miała ochoty ani brać głębokich oddechów ani policzyć do dziesięciu. Nie zależało jej na uspokojeniu się. Trafiła jej się szansa jedna na milion, że może wygarnąć mu wszystko i zrobi to z rozkoszą. Zrobiła krok w jego stronę i dźgnęła go oskarżycielsko palcem w klatkę piersiową.
-Będziesz czekać tak? Powiedz mi dlaczego. Dlaczego on? Masz hordy dziwek z podziemi Londynu na swoje zawołanie, a chcesz zrujnować tego niewinnego chłopca! Nie pozwolę ci na to rozumiesz?! On na to zwyczajnie nie zasługuje! Jesteś nikim innym jak degeneratem! Potworem wykorzystującym niewinnych ludzi do swoich niemoralnych celów!  Myślisz, że różnisz się od tych innych milionerów, ale mylisz się! Jesteś taki sam! Zapatrzony w siebie i tylko w siebie! Wozicie się tymi drogimi samochodami poubierani w gajery i inne takie, ale wiesz co? Tak naprawdę jesteście biedni. Jedyne co macie to pieniądze.
Kobieta poczuła jak niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki schodzi z niej cała złość. Jednak nie żałowała swoich słów. Złapała się za biodra, żeby pokazać kto rządzi teraz, lecz jej triumf przerwało chrząknięcie. Odwróciła się i czuła jak krew odpływa jej z twarzy. Za nią stała Elsa.
-Ja.. - próbowała się tłumaczyć jednak blondynka uciszyła ją uniesieniem dłoni.
-Wydaje mi się, że powiedziałaś już dość - oświadczyła.
Złapała potencjalnego klienta pod ramię i już miała z nim odejść kiedy szatyn odwrócił się i podbiegł do Jesy. Wsunął jej w dłoń karteczkę ze swoim adresem.
-Proszę odwiedź mnie, a udowodnię ci że się mylisz co do mnie.
Po czym przystawił jej dłoń do ust i ucałował jej knykcie.
-Daj mi szansę.

***

Mars siedziała w swoim namiocie. Wdychała woń jaśminu z świeczek zapachowych porozstawianych wszędzie gdzie się dało. Pomiędzy wargami miała papierosa, który ledwo już się tlił. Pod swoją prawą dłonią miała szklaneczkę wódki, a trochę dalej szklankę z sokiem porzeczkowym. Od kiedy w pijackiej awanturze z Melanią potłukła wszystkie kieliszki musiała radzić sobie trochę inaczej. Na jej kolanach bezpiecznie spoczywał zeszyt w brązowo-zieloną kratkę. Liczyła wszystkie pieniądze z biletów oraz zapisywała je. Będąc szczerym niewiele miała roboty. Ludzie coraz rzadziej chodzili do cyrków. Biznes, który miał być wieczny okazał się mieć problem by przeżyć choć z dwadzieścia lat. Rzuciła banknoty na stolik i sięgnęła po trunek. Kłopoty finansowe zdawały się coraz bardziej powiększać. Wyjęła papierosa z ust, rzuciła go na ziemię i przygniotła obcasem buta. Załamana schowała twarz w dłoniach. Nie wiedziała już co ma robić. Starała się stwarzać więcej atrakcji, jednak to na nic. Już miała dać sobie z tym spokój na dzisiaj i pójść spać gdy nagle dostrzegła nieznajomy cień. Złapała w dłonie świecznik do obrony i przyczaiła się na intruza. Brała porządny zamach kiedy tylko materiał namiotu się poruszył.
-Hej, rozumiem mieć uprzedzenia do czarnych, ale to już chyba lekka przesada!
Blondynka zatrzymała ręce w połowie i przyjrzała się nieznajomej. Była to czarna kobieta na oko dwadzieścia parę lat. Ubrana w jakieś łachy z wielkimi złotymi kolczykami w uszach. Miała krótkie czarne włosy. Właścicielka mogłaby przysiąc, że gdzieś ją już widziała.
-Możesz to odłożyć? - spytała kobieta.
Starsza bez słowa rzuciła świecznik na ziemię, a ten poturlał się gdzieś dalej. Zaczęła obchodzić swojego gościa dookoła, przyglądając się. Nagle zatrzymała się w pół kroku i delikatnie dotknęła jej policzka.
-Czego tu szukasz, mon cheri?
-Szczęścia.
-Chyba pomyliłaś miejsca. To cyrk nie jeden z pubów.
-Nie martw się tu jest moje szczęście - uśmiechnęła się, ukazując rządek śnieżnobiałych zębów.
-Kim jesteś jeśli wolno mi spytać.
-Różnie to nazywacie. Na Jamajce nazywali mnie szamanką, ale spotkałam się z określeniem wiedźma czy wróżka. Widzę po prostu więcej.
-Jasnowidzka?
-Można tak powiedzieć.
-Po czym mogę poznać, że zasługujesz na to, żeby z nami pracować? Zatrudniam tylko najlepszych.
Czarnowłosa wyjęła zza swojego długiego swetra szklaną kulę. Położyła ją na stole i przysiadła na jednym z krzeseł. Gestem dłoni zaprosiła pracodawcę. Elsa również usiadła. Widziała w swoim życiu już kilka takich przedstawień i wszystkie były tak sztuczne jak to tylko możliwe. Jednak było coś w tej czarnoskórej co sprawiało, że jej uwierzyła. Spoglądnęła na nią i wtedy ją zamurowało. Jej tęczówki straciły kolor i stały się szare w momencie kiedy dotknęła kuli opuszkami palców.
-Widzę...ogromny czerwony namiot, pełno ludzi i ciebie...jesteś na scenie wiwatują ci, biją brawa, obrzucają różami...
Jej oczy powoli zaczęły nabierać barwy, a ona sama zaczęła wracać z powrotem do obecnej chwili. Zamrugała kilka razy i uśmiechnęła się szeroko.
-I jak?
-Jakie masz wymagania?
-Chcę twój namiot. Jest największy. 
-Im większa gwiazda tym większy namiot, dlatego mój jest największy ze wszystkich, ale pomyślę o tobie. Przyjdź jutro a dołożę wszelkich starań byś czuła się tutaj jak w domu.
Tajemnicza kobieta zaczęła zbierać swoje rzeczy i kierować się do wyjścia. Już odsunęła kotarę, gdy na swojej drodze napotkała kolejne pytanie.
-Mogę wiedzieć jak się zwiesz, darling?
-Leigh-Anne Pinnock.
____________________________________________________________________

Dużo czasu minęło od ostatniego posta, a jeszcze więcej od ostatniej notki. Bardzo chciałabym podziękować Karolinie, która zainspirowała mnie do tego by zacząć z powrotem. Ten rozdział jest jej w całości dedykowany jako spóźniony prezent urodziny. Mam nadzieję, że ci się podobał :)
See ya soon!

niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 3

»We'll be a perfect family.« 
-Jestem w ciąży. 
Nikt nie przypuszczał, że jedno zdanie potrafi tyle zmienić. A jednak. Trzy słowa, które potrafią poskładać to co rozsypane i rozsypać to co poskładane. Kiedy tylko opuściły one usta kochanki magika, każdy znieruchomiał. Zapadła nieprzenikliwa cisza. Cisza tak cicha, że wręcz piszczała w uszach i przyprawiała o ból głowy. Gdyby jakiś przypadkowy przechodzień to zobaczył, biedny mógłby pomyśleć, że czas stanął w miejscu. I właśnie to teoretycznie się stało. Dopiero po dłuższej chwili, członkowie trupy zebrali w sobie tyle odwagi, by przenieść swój wzrok z Perrie na Elsę. Kobieta gotowała się w środku. Jej nozdrza drgały niebezpiecznie. Wszyscy zebrani mogli, by przysiąc, że słyszeli jak bulgocze jej krew z gniewu. Podeszła wolno do blondynki. Liam czując zbliżające się zagrożenie, mocniej przycisnął ją do swojego boku.  
-Jak długo zamierzaliście to ukrywać? - zapytała, kontrolując swój ton.  
-Nic nie ukrywaliśmy. Dopiero się dowiedzieliśmy.  
-Który to tydzień? 
-Czwarty – ukochanie spojrzeli na siebie z uczuciem.  
-Dobrze, to znaczy, że jeszcze nie jest za późno.  
-Na co? - Szatyn zmarszczył brwi.  
-Na aborcję.  
Mars położyła Edwards swoją dłoń na ramię i cmoknęła ją w czoło. Po czym odwróciła się na pięcie i już szykowała się do wrócenia do swojego namiotu, gdy Svetlana krzyknęła.  
-Tak nie można! 
Właścicielka zdziwiona ponownie zwróciła się w stronę swoich podopiecznych. Wyjęła z kieszeni szlafroka paczkę Marlboro. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem. Schowała swój drogocenny skarb z powrotem. Choć marka ta zaczęła prowadzić kampanię skierowaną do mężczyzn to kobieta dalej nie mogła się z tym pogodzić. Jej ukochane papierosy zrobiły coś czego ona nienawidziła. Zaczęły się zmieniać Została jej ostatnia paczka z czerwonymi ustnikami i dlatego ostatnio paliła niezwykle rzadko, a fakt że sięgnęła po tego papierosa w tej chwili tylko potęgował powagę sytuacji. Wszyscy wiedzieli, że jedno niewłaściwe słowo, a ich żywot się skończy. Rosjanka mimo to stała na szeroko rozstawionych nogach, gotowa  by bronić przyjaciół.  
-Dobrze, niech Perrie urodzi - odparła Elsa z uśmiechem - Niech dziecko przyjdzie na świat tutaj! W miejscu pełnym brudu i syfu! Niech ogląda przez całe swoje dzieciństwo wasze występy jak robicie z siebie bandę idiotów dla niecałych pięciu funtów, za które kupię nam najgorsze pomyje w mieście, bo na więcej nas nie stać! Będzie spało z nimi w namiocie z dziurawym dachem! - rozejrzała się po zebranych – To dziecko umrze, jeśli tu zostanie. Ja chcę tylko oszczędzić mu cierpień. 
Jesy przekręciła oczami. Znowu robiła  z siebie dobroduszną matkę, która dba o los swoich dzieci. Pogładziła ciężarną po głowie  
-Zrobisz jak uważasz, darling. Ale obydwie wiemy, że to nie jest odpowiednie miejsce. 

***

Szatynka przyglądała się jak tygrys powoli okrąża klatkę. Uśmiechnęła się i oparła czoło na jednej z krat. Wyciągnęła rękę bez strachu, a zwierzę wtuliło się z wdziękiem, wydając pomruki zadowolenia.  
-Myślisz, że uciekną? - spytała na głos.  
Kot przekręcił swój wielki łeb i z zaciekawieniem wpatrywał się w nią swoimi żółtymi oczami.  
-Powinni uciec - kontynuowała dalej – Elsa ma rację. Dziecko nie przeżyje tu ani chwili. Wyobrażasz to sobie? Urodzić się w cyrku? 
Jej przyjaciel w prążki, położył się obok niej. Nelson podrapała go za uchem.  
-Wiesz, że byłeś moim pierwszym? Będę pamiętać ten dzień całe swoje życie. To był piąty miesiąc, po tym jak uciekłam z cyrkiem. Na początek dano mi pracę w budce z popcornem. Szczerze jej nienawidziłam. Zapach starego oleju przyprawiał mnie o mdłości, a wszędzie było mnóstwo rozwrzeszczanych bachorów. Wtedy mieliśmy o wiele więcej dziwolągów. Jedną z nich była Cindy. Kobieta bez nóg. Jeden z widzów był ciekawy jakby wyglądała noc z kimś takim, więc zapłacił odpowiednią sumę, by się przekonać. Na statku do Indii okazało się, że Cindy jest w ciąży. Dzięki temu zyskaliśmy jeszcze większy rozgłos. Przestaliśmy nocować w namiotach. Jeździliśmy to pięciogwiazdkowych hoteli. I wtedy przyszedł ten dzień. Data porodu. Zarówno ona jak i noworodek zmarli. W drodze powrotnej do Europy załadowaliśmy ciała na łódkę. Okryliśmy ich białym prześcieradłem. Podpaliliśmy szalupę i puściliśmy ją w ocean. Po jej odejściu brakowało jednego występu. Elsa wymyśliła dzikie zwierzęta. Najpierw miałam tresować lwy, ale przemycenie ich było zbyt kosztowne. Miałeś niecały rok, kiedy tu trafiłeś. Nazwałam cię Hope, bo jesteś moją jedyną nadzieją.
  
***

Jesy odwróciła się. Przystanęła i zaczęła uważnie nasłuchiwać, lecz nic nie usłyszała. Burknęła pod nosem i weszła od lasu. Ostatnio nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Szybko doszła do przyczepy. Jej podopieczny jak zawsze chował się w kącie.  
-Cześć - przywitała się cicho – To ja.  
Wyjęła z torby kawałek chleba, którą młodzieniec przyjął z nieukrywaną radością.  
-Dzisiaj dopiero znalazłam czas, by do ciebie zajrzeć.  
Przez chwilę siedzieli w ciszy, przerywanej odgłosami żucia. Gdy chłopak skończył jeść, uśmiechnął się nieśmiało do kobiety, a ona odwzajemniła uśmiech.  
-Ostatnio obiecałam sobie, że przyniosę ci koc - wyciągnęła przykrycie z torby - Proszę.  
Mulat szepnął coś, jednak w swoim języku i Nelson nie zrozumiała, choć intuicja podpowiadała jej, że było to podziękowanie. Po chwili otwierała już drzwi klatki i siedziała razem z brunetem w środku. Usiadła naprzeciwko niego, jednak wcześniej dokładnie go przykryła.  
-Spróbuję nauczyć cię czegoś łatwego. Jedyne co musisz to powtarzać za mną, rozumiesz? - dziko gestykulując próbowała się porozumieć.  
Kiedy przytaknął, poczuła ulgę. Jej starania jak na razie nie idą na marne.  
-Nauczę cię jak się przedstawiać po angielsku, dobrze? 
-Ne! - wykrzyknął nagle – Ja umieć po angielsku.  
-Umiesz mówić po angielsku? - Nastolatek przytaknął. - Dobrze, jak się nazywasz? 
-Ja umieć po angielsku.  
-Nie o to pytam. Jak masz na imię? 
Podopieczny zmarszczył brwi i widać, że jest zmieszany. Podrapał się po głowie, zapewne próbując zrozumieć o czym mówi do niego jakaś blada Angielka w środku nocy.  
-Rodzice mnie wysłać do ten bogaty kraj. Ja pracować dla jedzenie.  
Szatynka nabrała powietrza w policzki. Sytuacja bardzo się pokomplikowała. Położyła swoją dłoń na piersi.  
-Ja – Jesy, ty? 
Chłopak powtórzył jej gest.  
-Ja – Jesy... 
-Nie, nie! Ja być Jesy, ty być...? 
-Ja być Je.. 
-Nie o to mi chodzi! 
Mulat wystraszył się jej nagłym krzykiem i skulił się kącie. Treserka zaczęła przepraszać i delikatnie pogładziła go po ramieniu.  
-Rodzice cię tu wysłali? 
-Rodzice wysłać mnie do bogaty kraj.  
-A kogo wysłali? 
Jesy za wszelką cenę próbowała zdobyć chociaż tą jedną cenną informację. Tak niewiele potrzebowała do szczęścia.  
-Rodzice wysłać mnie. 
-Rodzice wysłać Jesy? 
-Nie, rodzice wysłać mnie.  
-Rodzice wysłać Harry? 
-Ne, ne! Rodzice wysłać mnie - zaczął stukać palcem wskazującym w swoją pierś - Mnie - powtórzył.  
-Mnie? 
-Na-am! Mnie Zain! 
Nelson z tej radości, przyciągnęła swoje ucznia i mocno uścisnęła.  
-Ja Jesy, ty Zain! - wykrzyknęła  z radości. 

*** 

Louis zgasił papierosa i opatulił się mocniej kołdrą. Nie mógł spać, więc postanowił wyjść na balkon, by trochę się przewietrzyć. Noc była chłodna, ale jemu to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że niebo było czysto i mógł w spokoju podziwiać gwiazdozbiory, które od dziecka go fascynowały. Jeden z nich przypominał mu te piękne karmelowe oczy. Mężczyzna oparł się o barierkę, spuścił głowę i zacisnął oczy. 
-Kim ty do cholery jesteś i co tutaj robisz? - usłyszał za sobą.  
Przełknął głośno ślinę. Zwilżył wargi koniuszkiem języka.  
-Nazywam się Louis Tomlinson, zabłądziłem.  
Jego oprawca z wielką siłą obrócił go. I wtedy jego oczom ukazała się kobieta, którą na pewno widział już gdzieś wcześniej. Tylko nie przypominał sobie, żeby podczas ich pierwszego spotkania również mierzyła do niego z rewolweru. Szatyn poczuł jak zimny pot płynie mu po karku z nerwów.  
-Mam ci uwierzyć, że trafiłeś tu przez przypadek? 
Milioner dokładnie się jej przyjrzał. Zobaczył czerwoną marynarkę ze złotymi guzikami oraz naszywkami na ramionach i szybko połączył fakty.  
-Jesteś jedną z cyrku, prawda? - zapytał, dobrze znając odpowiedź.  
-Nawet jeśli to nie jest twoja sprawa – szatynka wycedziła przez zęby i popchnęła go na drewnianą konstrukcję.  
Przystawiła mu lufę do czoła, lecz wtem pojawiła się kolejna kobieta. Była starsza i miała falowane blond włosy do ramion. Pomiędzy palcami trzymała papierosa z niesamowitą gracją. Twarz miała surową, jednak w oczach nie było ani krzty chłodu. Była fascynująca. 
-Jesy, czy tak traktujemy potencjalnych klientów?  
Jej głos był równie piękny jak ona. Mimo, że mówiła z uroczym londyńskim akcentem to dało się tam słyszeć nutkę francuskiego i paru innych akcentów, co tylko potęgowało zaciekawienie mężczyzny. Młodsza fuknęła gniewnie, ale odeszła. Blondynka delikatnie wygładziła jego koszulę, przybliżając się na taką odległość, że bez najmniejszego czuł zapach jej sukcesu. Woń Malboro zmieszana z  perfumami Femme de Rochas, które swoją drogą były jednymi z najdroższych na rynku.  
-Proszę wybaczyć pannie Nelson. Ma za zadanie pilnować naszych gości. Znalazł pan sobie kogoś dla siebie? 
-Ten chłopak z tymi pięknymi, karmelowymi oczami.  
-Rozumiem. Nasz najnowszy nabytek, aczkolwiek jeszcze go nie wyceniliśmy. Jeśli byłby pan tak łaskawy, by wrócić za tydzień z chęcią przedstawimy panu ofertę.  
Nabytek? Wycenić? Louis przetarł twarz wierzchem dłoni. Ludzie dużo mówili, a on wiele słyszał, ale nie przypuszczał, by że handel ludźmi trwa nadal. Kątem oka spojrzał na przyczepę. Nie musiał długo sobie wyobrażać co przeżywają osoby w środku oraz kto zazwyczaj je kupuje i do jakich celów.  
-Pieniądze nie grają roli - odpowiedział szybko - Zapłacę każdą stawkę. 
-Miło mi to słyszeć.  
 Szatynka, która przysłuchiwała się rozmowie odchrząknęła, zwracając tym samym na siebie uwagę.  
-Ja decyduję o tym do kogo trafi ten chłopiec - powiedziała, dalej patrząc na milionera z nieufnością.  
-Nie ma problemu. Mieszkam niedaleko. Dam pani adres i wyślę szofera po panią. Oprowadzę panią po posiadłości, jeślu tego pani chce. 
-To za mało. 
-Czyżby? 
-On nie zna angielskiego. Nie wypuszczę go do ludzi, nie jest gotowy.  
-Nie szkodzi. Załatwię mu naukę. Mam kontakty na kilku uczelniach. Jaki jest jego ojczysty język? 
-Czy pan rozumie o czym mówię? Nie oddam go nikomu dopóki nie upewnię się, że da sobie radę. To moje ostatnie słowa.  
Szatyn przygryzł wargę. Zamyślił się, próbując wymyślić jakieś bardzo przekonujące argumenty. Jednak nieważne co by nie dopowiedział, odpowiedź pozostawała bez zmian. Rzucił ostatnie spojrzenie na przyczepę. Wyjął z kieszeni marynarki swoją wizytówkę i wręczył kobiecie.  
-Proszę do mnie dzwonić jak tylko się pani dowie czegokolwiek, a kiedy tylko będzie w stanie by odejść albo chociaż mnie poznać zjawię się osobiście.  
Po czym odwrócił się i nie patrząc za siebie ponownie zaczął błądzić w poszukiwaniu swojej posiadłości.  
Tomlinson czuł jak zamarzają mu końcówki palców. Próbował je rozgrzać, lecz nie było rady. Musiał wrócić do środka. Już miał wchodzić do ciepłego łóżka, gdy telefon zaczął dzwonić. Szybko podniósł słuchawkę nie chcąc obudzić nikogo.  
-Ma na imię Zain - usłyszał po drugiej stronie i nim zdążył zareagować, rozmowa była skończona.