niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 3

»We'll be a perfect family.« 
-Jestem w ciąży. 
Nikt nie przypuszczał, że jedno zdanie potrafi tyle zmienić. A jednak. Trzy słowa, które potrafią poskładać to co rozsypane i rozsypać to co poskładane. Kiedy tylko opuściły one usta kochanki magika, każdy znieruchomiał. Zapadła nieprzenikliwa cisza. Cisza tak cicha, że wręcz piszczała w uszach i przyprawiała o ból głowy. Gdyby jakiś przypadkowy przechodzień to zobaczył, biedny mógłby pomyśleć, że czas stanął w miejscu. I właśnie to teoretycznie się stało. Dopiero po dłuższej chwili, członkowie trupy zebrali w sobie tyle odwagi, by przenieść swój wzrok z Perrie na Elsę. Kobieta gotowała się w środku. Jej nozdrza drgały niebezpiecznie. Wszyscy zebrani mogli, by przysiąc, że słyszeli jak bulgocze jej krew z gniewu. Podeszła wolno do blondynki. Liam czując zbliżające się zagrożenie, mocniej przycisnął ją do swojego boku.  
-Jak długo zamierzaliście to ukrywać? - zapytała, kontrolując swój ton.  
-Nic nie ukrywaliśmy. Dopiero się dowiedzieliśmy.  
-Który to tydzień? 
-Czwarty – ukochanie spojrzeli na siebie z uczuciem.  
-Dobrze, to znaczy, że jeszcze nie jest za późno.  
-Na co? - Szatyn zmarszczył brwi.  
-Na aborcję.  
Mars położyła Edwards swoją dłoń na ramię i cmoknęła ją w czoło. Po czym odwróciła się na pięcie i już szykowała się do wrócenia do swojego namiotu, gdy Svetlana krzyknęła.  
-Tak nie można! 
Właścicielka zdziwiona ponownie zwróciła się w stronę swoich podopiecznych. Wyjęła z kieszeni szlafroka paczkę Marlboro. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem. Schowała swój drogocenny skarb z powrotem. Choć marka ta zaczęła prowadzić kampanię skierowaną do mężczyzn to kobieta dalej nie mogła się z tym pogodzić. Jej ukochane papierosy zrobiły coś czego ona nienawidziła. Zaczęły się zmieniać Została jej ostatnia paczka z czerwonymi ustnikami i dlatego ostatnio paliła niezwykle rzadko, a fakt że sięgnęła po tego papierosa w tej chwili tylko potęgował powagę sytuacji. Wszyscy wiedzieli, że jedno niewłaściwe słowo, a ich żywot się skończy. Rosjanka mimo to stała na szeroko rozstawionych nogach, gotowa  by bronić przyjaciół.  
-Dobrze, niech Perrie urodzi - odparła Elsa z uśmiechem - Niech dziecko przyjdzie na świat tutaj! W miejscu pełnym brudu i syfu! Niech ogląda przez całe swoje dzieciństwo wasze występy jak robicie z siebie bandę idiotów dla niecałych pięciu funtów, za które kupię nam najgorsze pomyje w mieście, bo na więcej nas nie stać! Będzie spało z nimi w namiocie z dziurawym dachem! - rozejrzała się po zebranych – To dziecko umrze, jeśli tu zostanie. Ja chcę tylko oszczędzić mu cierpień. 
Jesy przekręciła oczami. Znowu robiła  z siebie dobroduszną matkę, która dba o los swoich dzieci. Pogładziła ciężarną po głowie  
-Zrobisz jak uważasz, darling. Ale obydwie wiemy, że to nie jest odpowiednie miejsce. 

***

Szatynka przyglądała się jak tygrys powoli okrąża klatkę. Uśmiechnęła się i oparła czoło na jednej z krat. Wyciągnęła rękę bez strachu, a zwierzę wtuliło się z wdziękiem, wydając pomruki zadowolenia.  
-Myślisz, że uciekną? - spytała na głos.  
Kot przekręcił swój wielki łeb i z zaciekawieniem wpatrywał się w nią swoimi żółtymi oczami.  
-Powinni uciec - kontynuowała dalej – Elsa ma rację. Dziecko nie przeżyje tu ani chwili. Wyobrażasz to sobie? Urodzić się w cyrku? 
Jej przyjaciel w prążki, położył się obok niej. Nelson podrapała go za uchem.  
-Wiesz, że byłeś moim pierwszym? Będę pamiętać ten dzień całe swoje życie. To był piąty miesiąc, po tym jak uciekłam z cyrkiem. Na początek dano mi pracę w budce z popcornem. Szczerze jej nienawidziłam. Zapach starego oleju przyprawiał mnie o mdłości, a wszędzie było mnóstwo rozwrzeszczanych bachorów. Wtedy mieliśmy o wiele więcej dziwolągów. Jedną z nich była Cindy. Kobieta bez nóg. Jeden z widzów był ciekawy jakby wyglądała noc z kimś takim, więc zapłacił odpowiednią sumę, by się przekonać. Na statku do Indii okazało się, że Cindy jest w ciąży. Dzięki temu zyskaliśmy jeszcze większy rozgłos. Przestaliśmy nocować w namiotach. Jeździliśmy to pięciogwiazdkowych hoteli. I wtedy przyszedł ten dzień. Data porodu. Zarówno ona jak i noworodek zmarli. W drodze powrotnej do Europy załadowaliśmy ciała na łódkę. Okryliśmy ich białym prześcieradłem. Podpaliliśmy szalupę i puściliśmy ją w ocean. Po jej odejściu brakowało jednego występu. Elsa wymyśliła dzikie zwierzęta. Najpierw miałam tresować lwy, ale przemycenie ich było zbyt kosztowne. Miałeś niecały rok, kiedy tu trafiłeś. Nazwałam cię Hope, bo jesteś moją jedyną nadzieją.
  
***

Jesy odwróciła się. Przystanęła i zaczęła uważnie nasłuchiwać, lecz nic nie usłyszała. Burknęła pod nosem i weszła od lasu. Ostatnio nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Szybko doszła do przyczepy. Jej podopieczny jak zawsze chował się w kącie.  
-Cześć - przywitała się cicho – To ja.  
Wyjęła z torby kawałek chleba, którą młodzieniec przyjął z nieukrywaną radością.  
-Dzisiaj dopiero znalazłam czas, by do ciebie zajrzeć.  
Przez chwilę siedzieli w ciszy, przerywanej odgłosami żucia. Gdy chłopak skończył jeść, uśmiechnął się nieśmiało do kobiety, a ona odwzajemniła uśmiech.  
-Ostatnio obiecałam sobie, że przyniosę ci koc - wyciągnęła przykrycie z torby - Proszę.  
Mulat szepnął coś, jednak w swoim języku i Nelson nie zrozumiała, choć intuicja podpowiadała jej, że było to podziękowanie. Po chwili otwierała już drzwi klatki i siedziała razem z brunetem w środku. Usiadła naprzeciwko niego, jednak wcześniej dokładnie go przykryła.  
-Spróbuję nauczyć cię czegoś łatwego. Jedyne co musisz to powtarzać za mną, rozumiesz? - dziko gestykulując próbowała się porozumieć.  
Kiedy przytaknął, poczuła ulgę. Jej starania jak na razie nie idą na marne.  
-Nauczę cię jak się przedstawiać po angielsku, dobrze? 
-Ne! - wykrzyknął nagle – Ja umieć po angielsku.  
-Umiesz mówić po angielsku? - Nastolatek przytaknął. - Dobrze, jak się nazywasz? 
-Ja umieć po angielsku.  
-Nie o to pytam. Jak masz na imię? 
Podopieczny zmarszczył brwi i widać, że jest zmieszany. Podrapał się po głowie, zapewne próbując zrozumieć o czym mówi do niego jakaś blada Angielka w środku nocy.  
-Rodzice mnie wysłać do ten bogaty kraj. Ja pracować dla jedzenie.  
Szatynka nabrała powietrza w policzki. Sytuacja bardzo się pokomplikowała. Położyła swoją dłoń na piersi.  
-Ja – Jesy, ty? 
Chłopak powtórzył jej gest.  
-Ja – Jesy... 
-Nie, nie! Ja być Jesy, ty być...? 
-Ja być Je.. 
-Nie o to mi chodzi! 
Mulat wystraszył się jej nagłym krzykiem i skulił się kącie. Treserka zaczęła przepraszać i delikatnie pogładziła go po ramieniu.  
-Rodzice cię tu wysłali? 
-Rodzice wysłać mnie do bogaty kraj.  
-A kogo wysłali? 
Jesy za wszelką cenę próbowała zdobyć chociaż tą jedną cenną informację. Tak niewiele potrzebowała do szczęścia.  
-Rodzice wysłać mnie. 
-Rodzice wysłać Jesy? 
-Nie, rodzice wysłać mnie.  
-Rodzice wysłać Harry? 
-Ne, ne! Rodzice wysłać mnie - zaczął stukać palcem wskazującym w swoją pierś - Mnie - powtórzył.  
-Mnie? 
-Na-am! Mnie Zain! 
Nelson z tej radości, przyciągnęła swoje ucznia i mocno uścisnęła.  
-Ja Jesy, ty Zain! - wykrzyknęła  z radości. 

*** 

Louis zgasił papierosa i opatulił się mocniej kołdrą. Nie mógł spać, więc postanowił wyjść na balkon, by trochę się przewietrzyć. Noc była chłodna, ale jemu to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że niebo było czysto i mógł w spokoju podziwiać gwiazdozbiory, które od dziecka go fascynowały. Jeden z nich przypominał mu te piękne karmelowe oczy. Mężczyzna oparł się o barierkę, spuścił głowę i zacisnął oczy. 
-Kim ty do cholery jesteś i co tutaj robisz? - usłyszał za sobą.  
Przełknął głośno ślinę. Zwilżył wargi koniuszkiem języka.  
-Nazywam się Louis Tomlinson, zabłądziłem.  
Jego oprawca z wielką siłą obrócił go. I wtedy jego oczom ukazała się kobieta, którą na pewno widział już gdzieś wcześniej. Tylko nie przypominał sobie, żeby podczas ich pierwszego spotkania również mierzyła do niego z rewolweru. Szatyn poczuł jak zimny pot płynie mu po karku z nerwów.  
-Mam ci uwierzyć, że trafiłeś tu przez przypadek? 
Milioner dokładnie się jej przyjrzał. Zobaczył czerwoną marynarkę ze złotymi guzikami oraz naszywkami na ramionach i szybko połączył fakty.  
-Jesteś jedną z cyrku, prawda? - zapytał, dobrze znając odpowiedź.  
-Nawet jeśli to nie jest twoja sprawa – szatynka wycedziła przez zęby i popchnęła go na drewnianą konstrukcję.  
Przystawiła mu lufę do czoła, lecz wtem pojawiła się kolejna kobieta. Była starsza i miała falowane blond włosy do ramion. Pomiędzy palcami trzymała papierosa z niesamowitą gracją. Twarz miała surową, jednak w oczach nie było ani krzty chłodu. Była fascynująca. 
-Jesy, czy tak traktujemy potencjalnych klientów?  
Jej głos był równie piękny jak ona. Mimo, że mówiła z uroczym londyńskim akcentem to dało się tam słyszeć nutkę francuskiego i paru innych akcentów, co tylko potęgowało zaciekawienie mężczyzny. Młodsza fuknęła gniewnie, ale odeszła. Blondynka delikatnie wygładziła jego koszulę, przybliżając się na taką odległość, że bez najmniejszego czuł zapach jej sukcesu. Woń Malboro zmieszana z  perfumami Femme de Rochas, które swoją drogą były jednymi z najdroższych na rynku.  
-Proszę wybaczyć pannie Nelson. Ma za zadanie pilnować naszych gości. Znalazł pan sobie kogoś dla siebie? 
-Ten chłopak z tymi pięknymi, karmelowymi oczami.  
-Rozumiem. Nasz najnowszy nabytek, aczkolwiek jeszcze go nie wyceniliśmy. Jeśli byłby pan tak łaskawy, by wrócić za tydzień z chęcią przedstawimy panu ofertę.  
Nabytek? Wycenić? Louis przetarł twarz wierzchem dłoni. Ludzie dużo mówili, a on wiele słyszał, ale nie przypuszczał, by że handel ludźmi trwa nadal. Kątem oka spojrzał na przyczepę. Nie musiał długo sobie wyobrażać co przeżywają osoby w środku oraz kto zazwyczaj je kupuje i do jakich celów.  
-Pieniądze nie grają roli - odpowiedział szybko - Zapłacę każdą stawkę. 
-Miło mi to słyszeć.  
 Szatynka, która przysłuchiwała się rozmowie odchrząknęła, zwracając tym samym na siebie uwagę.  
-Ja decyduję o tym do kogo trafi ten chłopiec - powiedziała, dalej patrząc na milionera z nieufnością.  
-Nie ma problemu. Mieszkam niedaleko. Dam pani adres i wyślę szofera po panią. Oprowadzę panią po posiadłości, jeślu tego pani chce. 
-To za mało. 
-Czyżby? 
-On nie zna angielskiego. Nie wypuszczę go do ludzi, nie jest gotowy.  
-Nie szkodzi. Załatwię mu naukę. Mam kontakty na kilku uczelniach. Jaki jest jego ojczysty język? 
-Czy pan rozumie o czym mówię? Nie oddam go nikomu dopóki nie upewnię się, że da sobie radę. To moje ostatnie słowa.  
Szatyn przygryzł wargę. Zamyślił się, próbując wymyślić jakieś bardzo przekonujące argumenty. Jednak nieważne co by nie dopowiedział, odpowiedź pozostawała bez zmian. Rzucił ostatnie spojrzenie na przyczepę. Wyjął z kieszeni marynarki swoją wizytówkę i wręczył kobiecie.  
-Proszę do mnie dzwonić jak tylko się pani dowie czegokolwiek, a kiedy tylko będzie w stanie by odejść albo chociaż mnie poznać zjawię się osobiście.  
Po czym odwrócił się i nie patrząc za siebie ponownie zaczął błądzić w poszukiwaniu swojej posiadłości.  
Tomlinson czuł jak zamarzają mu końcówki palców. Próbował je rozgrzać, lecz nie było rady. Musiał wrócić do środka. Już miał wchodzić do ciepłego łóżka, gdy telefon zaczął dzwonić. Szybko podniósł słuchawkę nie chcąc obudzić nikogo.  
-Ma na imię Zain - usłyszał po drugiej stronie i nim zdążył zareagować, rozmowa była skończona. 

1 komentarz:

  1. Dzisiaj fragment o cyrku wygrał
    Najpierw ta ciąża i szczerze powiem zgadzam się z Elsą
    Mam przeczucia że uciekną
    Słodka była rozmowa Jesy z tygrysem no i też trochę wyjaśniła. Mam nadzieję że to nie pierwsza ich rozmowa haha
    Zain? Zayn? Heheh
    To jak uczyła go mówić było mega superowe i pozytywne i się uśmiechałam czytając to
    A ten Lou.. typowy bogacz daje pełno hajsu by tylko mieć to co pragnie
    Liczę na spinę z narzeczoną
    Do następnego <3

    OdpowiedzUsuń