niedziela, 29 marca 2020

Rozdział 6

»It's all lies, darling«
Szatynka przeszła spokojnym krokiem w głąb lasu. Dzisiaj był bardzo ważny dzień. Zdecydowała się spróbować Zainowi co go czeka. Miliony myśli krążyły jej po głowie jak mu to przekazać w jak najprostszy sposób, by nie miał problemu ze zrozumieniem. Jak komuś powiedzieć, że za niedługo zostanie sprzedany jak zwierzę i wykorzystany w możliwie najokrutniejszy sposób, nie zabierając mu jednocześnie jakiejkolwiek chęci do życia? Czy takie coś jest w ogóle możliwe? A może na tym polega to wszystko polega? Na cierpieniu. Może to właśnie ból jest istotą życia? Nie da się żyć bez cierpienia, tak samo jak nie da się cierpieć bez życia. Kobieta uważnie stawiając każdy krok, by nie wzbudzać niepotrzebnego hałasu, coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to nie pies, nie kot, a tym bardziej nie drugi człowiek jest najlepszym przyjacielem człowieka. Najlepszym przyjacielem człowieka jest udręka, bo kiedy wszyscy już cię opuszczą, wcześniej wyniszczając cię tak długo i tak mocno, że jedyne co się ostanie to szkielet; żałosna, marna skorupa tego czym kiedyś byłeś; udręka pozostanie. Jest z tobą od dnia narodzin, towarzyszy ci przez wszystkie lata twojego życia i nawet w momencie, gdy śmierć puka do drzwi ona jest obok. Czasami może nie widać jej na pierwszy rzut oka, ale wiedz, że ona gdzieś tam jest. Zepchnięta na bok i skryta w cieniu twojego ulotnego szczęścia. Czeka, aż znów będzie mogła cię odwiedzić. Nelson tak bardzo się zamyśliła, że mało co, a przegapiła by drewnianą przyczepę, stojącą pośród drzew. Stanęła przed schodkami konstrukcji i łapiąc się poręczy, powoli zaczęła wspinać się po starych, zbutwiałych stopniach, które niebezpiecznie trzeszczały i skrzypiały pod jej ciężarem. Mimo, że znajdowała się w dość znacznej odległości od obozowiska, nie mogła pozbyć się wrażenia, że dźwięk ten mógłby obudzić nawet umarlaka na jednym ze szkockich grobów. Przystanęła przed drzwiami i wcisnęła swoją drobną dłoń w kieszeń szlafroka, szukając kluczy. Podczas gdy jej ręka niczym pająk krążyła po kieszeni, ona po raz kolejny i ostatni zastanowiła się czy na pewno postępuje właściwie. Nie musiała nic mówić chłopcu. Mogła to po prostu przemilczeć lub skłamać. O tak, mogła go okłamać. Szybciutko wymyślić historię o cudownym pałacu pełnym przepychu, do którego trafi, by pracować. Nie musiała zagłębiać się w szczegóły. Jej podopieczny i tak raczej, by ich nie zrozumiał. Owszem męczyły, by ją wyrzuty sumienia, prawdopodobnie do końca jej dni, ale tylko martwi nie kłamią, a Jesy miała w planach pozostać w świecie żywych, chociaż przez jakiś czas. Gdy wreszcie znalazła klucze sprawnym ruchem otworzyła drzwi i weszła do środka przyczepy. Mogła, by przysiąc, że z każdą kolejną wizytą odkrywała przynajmniej jeden nowy zapach i dźwięk jaki skrywał się wewnątrz tego zapomnianego przez Boga miejsca. Zaczęła wodzić wzrokiem po, znajdujących się tu osobach. Wszyscy chowali się przed jej. Wszyscy, oprócz niego. I wtedy szatynka zrozumiała, że nie tylko musi mu powiedzieć całą prawdę, ale również zadbać o niego na tyle, by był w stanie żyć z tym dalej. Uśmiechnęła się do mulata i otworzyła drzwi klatki. Przysiadła się do niego i dla upewnienia się, że postępuje słusznie, spojrzała w głąb jego karmelowych tęczówek. Widziała w nich strach, niepokój i dezorientację, ale również coś czego na początku nie mogła dokładnie zidentyfikować i dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że to nic innego jak zaufanie. Identycznym zaufaniem darzyła swoje tygrysy. One ufały jej w kwestii tresury i jedzenia, a ona ufała, że jeśli zapewni im wszystko co potrzebują to nie zrobią jej krzywdy. Otworzyła usta by coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Myśl jaka ją dopadła, uderzyła w nią niczym rozpędzony pociąg. Uświadomiła sobie, że role się zmieniły. W oczach chłopaka to ona jest tygrysem. 


***


Jessicę obudziły głośne krzyki na zewnątrz. Podirytowana przeklęła pod nosem i po omacku zaczęła szukać szlafroku. Kiedy wreszcie poczuła pod opuszkami bawełniany materiał pozwoliła sobie na otworzenie oczu. Powoli zaczęła wstawać, podpierając się jedną ręką o materiał, zaś w drugiej dalej ściskając ubranie. Po cichu liczyła na to, że jeśli będzie się ociągać to hałasy ustaną i będzie mogła wrócić do ciepłego łóżeczka. Niestety jej prośba nie została wysłuchana, a wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że im mnie cali brakowało jej do wyprostowania się tym bardziej dźwięki przybierały na sile. Narzuciła niedbale odzienie i odgarnęła włosy z twarzy. Nim wyszła z namiotu, obróciła się jeszcze ku toaletce, która stała przy wyjściu. Z zadowoleniem zauważyła, że jej nocne łzy, których hektolitry wylała w drodze z powrotem do cyrku, nie zostawiły żadnego śladu na jej twarzy. Poza zmęczeniem, które ostatnio odbijało się na niej cały czas, nic w jej wyglądzie się nie zmieniło. Jej cera dalej była ziemista, oczy podkrążone, a usta suche. Odgarnęła materiał, który służył za prowizoryczne drzwi i wyszła na zewnątrz. Powitały ją ciepłe promyki słońca, które od razu poczuła na swojej skórze. Miała ochotę zdjąć szlafrok, jednak dobrze wiedziała, że damie nie wypada pokazywać się w samej koszuli nocnej. Przeszła kilka kroków nim udało jej się zlokalizować skąd dobiega ten cały harmider. Czym prędzej pognała w kierunku chłopców. Kiedy wreszcie tam dotarła, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Niall leżał na ziemi, dysząc ciężko. Miał rozwaloną wargę, a z jego łuku brwiowego leciała krew. Na jego klatce piersiowej siedział Harry. Kobiecie trudno było powiedzieć, czy jest równie poharatany co blondyn, ponieważ uniemożliwiały jej to jego kasztanowe kosmyki, które opadały mu na całą twarz. Zauważyła, jak mężczyzna podnosi dłoń zaciśniętą w pięść i zrozumiała, że to czas by wkroczyć. Podbiegła i z całej siły odepchnęła Stylesa, tak że spadł na trawę obok.
-Czy wam do reszty odbiło?! - wydarła się.
Szatyn wstał i, o rany, nie wyglądał o wiele lepiej niż brzuchomówca. Całą twarz miał umazaną w czerwonej cieczy, lecz Nelson trudno było powiedzieć, która dokładnie rana krwawi, bo miał ich kilka. Do tego jego nos był cały siny i wyglądał na najprawdopodobniej złamany. Kobieta wyciągnęła rękę w kierunku, dalej leżącego Horana, lecz Irlandczyk ją odepchnął i powstał o własnych siłach. Popatrzył na swojego rywala z przepełnionym nienawiścią spojrzeniem i przez chwilę wydawało się, że podejmie walkę ponownie. Na szczęście szatynka w porę to zauważyła i położyła mu dłoń na ramieniu.
-Ani mi się waż! - wycedziła przez zęby - Czy wyście postradali zmysły?! Co jakby ktoś was zauważył? Co się z wami stało, że doszło aż do rękoczynów?
Nikt jej nie odpowiedział. Mężczyźni dalej posyłali sobie mordercze spojrzenia, lecz nagle jakby wyczuli gniew i irytację jaką emanowała ich koleżanka i posłusznie spuścili głowy. Cała trójka zbyt zajęta swoją obecną sytuacją, nie zauważyła postaci, która w cieniu jednego z biało-czerwonych namiotów przyglądała się całej tej scenie.


***


Louis schodził po schodach w dość radosnym nastroju. Od kilku dni jego narzeczona zajęta była wybieraniem odpowiedniej sukni i z tego powodu przebywała często poza domem, co jemu aż zanadto było na rękę. Nucił sobie właśnie “Should I” pod nosem, kiedy zobaczył Darnella, wybiegającego z kuchni. Zmarszczył brwi. Chłopiec wydawał mu się wystraszony, więc żeby sprawdzić co się stało, podreptał w tamtym kierunku. Stanął przed drzwiami gotów by wejść i wtem to usłyszał. Głośny plask, który odbił się od pokrytych tapetą ścian przedpokoju. Szybkim ruchem popchnął drzwi i stanął w progu pomieszczenia. Zamurowało go. W środku jak gdyby nigdy nic stała Odelia z rękoma założonymi na piersi, a naprzeciwko niej Alivia, która trzymała się za zaczerwieniony policzek.
-Co tu się dzieje? - wyrzucił z siebie te słowa zszokowany.
-Uczę naszą kucharkę manier. Tyle razy powtarzałam, że ma nosić rękawiczki w pracy. Jeśli moje słowa są dla niej trudne do zrozumienia, to myślę, że moja ręka już nie - odpowiedziała dumna z siebie Francuzka.
Szatyn uniósł brwi tak wysoko, że mogłoby się wydawać, że zaraz dojdą one do linii włosów. Jego mina wydawałaby się bardzo zabawna, gdyby nie zaistniała sytuacja.
-Chyba sobie ze mnie żartujesz.
Beaulieu rzuciła u gniewne spojrzenie. Nienawidziła, gdy nie okazywał jej należytego szacunku, zwłaszcza jeśli byli w czyimś towarzystwie, a co dopiero pośród służących. Tomlinson dobrze o tym wiedział i o ile zazwyczaj tego przestrzegał teraz było mu wszystko jedno. Wiedział bardzo dobrze jaka jest kobieta, wiedział o jej poglądach, jednak tego było za wiele. Panna Flores pracowała dla niego od kiedy pamiętał. Pracowała dla niego, w jego posiadłości i to on jej płacił. Szatynka nie miała prawa nawet jej upominać, a co dopiero podnosić na nią rękę. Zgrabnie wyminął swoją przyszłą małżonkę i podszedł do latynoski. Położył swoją dłoń na jej i delikatnie odciągnął ją od jej twarzy. Drugą rękę położył delikatnie na jej policzku.
-Poczekaj dam ci lodu.
Otworzył niebieską lodówkę, w pastelowym odcieniu, firmy Stor-Mor i wyjął z niej mały woreczek z kostkami lodu. Przyłożył koleżance do policzka na co ta przymknęła powieki. Wziął jej rękę i ostrożnie nakierował ją, by to ona podtrzymywała folię przy twarzy. Odsunął się o centymetr i skinieniem głowy dał jej znak, by wyszła z pomieszczenia i wróciła do domu. Kucharka niezwłocznie zaczęła kierować się do wyjścia, lecz nim opuściła pomieszczenie odwróciła się na moment, by posłać w kierunku mężczyzny wymuszony uśmiech, po czym bezdźwięcznie powiedziała “powodzenia, sir Tomlinson” i wyszła, zostawiając narzeczonych samych. Milioner wziął głęboki wdech i spojrzał na swoją wybrankę. Widział, że już otwierała usta, by coś powiedzieć, dlatego szybko ją uprzedził.
-Co ja ci mówiłem na temat służby? Ile razy mam ci powtarzać, by doszło to wreszcie to do twojej ślicznej główki, że to jest moja służba nie twoja, więc nie masz prawa nimi pomiatać!
-Pomiatać? Ty chyba sobie kpisz! Zezwalasz im na wszystko, dlatego muszę interweniować! Jakim cudem zdobyłeś te wszystkie pieniądze, skoro zachowujesz się jak zwykła pizda!
W tym momencie w Louise coś pękło. Z prędkością światła podszedł do Odelii, złapał ją mocno za ramiona i docisnął do ściany. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo chciał komuś wyrządzić krzywdę. I to nie byle jaką. Nie chciał pociąć jej sukni czy schować ulubione buty, o nie. Chciał czegoś więcej. Chciał widzieć, jak cierpi i błaga go o litość. Te myśli wytrąciły go z równowagi i zawahał się na chwilę, poluzował uścisk. Spojrzał w oczy swojej narzeczonej i przeżył kolejny szok, po tym co ujrzał, a raczej czego nie ujrzał. W jej zielonych oczach nie dojrzał nawet krzty strachu czy niepokoju. Ona się go nie bała. Czuł się jakby ktoś przestrzelił mu płuco. Zaczął ciężej oddychać i miał problem złapać tlen. Ona się go nie boi, bo go nie kocha. To było jedyne wyjaśnienie jakie przychodziło mu do głowy. Dla niej cały ten ślub jest tylko po to, by miała gdzie wygodnie żyć przez następne lata. Dla niej był tylko po to, by zapewniać byt, jedzenie i wszystkie jej drogie zachcianki i choć sam nie kochał kobiety to fakt, że z nią jest tak samo mocno zaburzył jego pojmowanie świata. Nagle wszystko zaczęło wydawać mu się szkaradne, bez wyrazu, sztuczne. Jego życie, dom i wszystko co go otacza to tylko scena, a to co przed chwilą miało miejsce to część spektaklu. Poczuł, jak grunt osuwa mu się spod nóg, czuł, że musi jak najszybciej opuścić kuchnie, dom. Pchnął mocno drzwi tak, że uderzyły o ścianę i chwiejnym krokiem niczym pijak, zaczął swoją wędrówkę wzdłuż ścian przedpokoju, o które się opierał. Słyszał, że Beaulieu coś za nim krzyczy, lecz nie był w stanie powiedzieć co, za bardzo huczało mu w uszach. Gdy nareszcie dotarł do celu swojej podróży, trzęsącą się dłonią ujął klamkę, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Świeże powietrze ocuciło go, ale tylko troszkę. Usiadł na schodach, a twarz skrył w dłoniach.
-Wszystko w porządku, sir Tomlinson? - z oddali dobiegł go głos Nii.
Chciał jej powiedzieć, że wybrała sobie naprawdę zły moment na przyjście tutaj, żeby wracała do domu, ale nie był w stanie z siebie tego wydobyć. Ledwo słyszalnie wykrztusił tylko prośbę, by poszła po szofera. Usłyszał, że dziewczyna odeszła, jej kroki były nad wyraz głośne. Po chwili, która dla niego zdawała się trwać wieczność, usłyszał ryk samochodu. Wtedy postanowił podnieść wzrok i zobaczył Dennisa – swojego szofera. Ten pomógł mu wstać i zaprowadził go do samochodu.
-Do cyrku - wymamrotał szatyn.
-Oczywiście, sir Tomlinson, ale czy pan pamięta o kolacji z przyszłymi teściami? Pańska narzeczona mówi, że...
-GÓWNO MNIE TO OBCHODZI! - wykrzyknął znienacka milioner, zaskakując tym nawet samego siebie.
Zaczął bać się jeszcze bardziej. Kim on się staje? Drżenie dłoni przeniosło się teraz na całe ciało. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Dlaczego tak się zachowuję? - pomyślał, a w oczach stanęły my łzy.
-Przepraszam - szepnął - Miałem paskudny dzień, proszę zabierz mnie do cyrku, sir Johnson.
___________________________________________________________
Hejka moje pyszczki! Jak wszyscy dobrze wiemy obecna sytuacja nie jest za ciekawa, dlatego przychodzę do was z rozdziałem na poprawę humorku :)
Mam nadzieję, że wam się podoba, bo jeśli mam być szczera to był chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów jakie miałam okazję pisać. Mam tylko jedno pytanko, bo wiem, że różni ludzie lubią różne rzeczy, więc czy taka długość rozdziałów wam odpowiada? Zazwyczaj stawiam sobie poprzeczkę, że rozdział ma mieć min.1500 znaków i czy to jest okej? Bo może ktoś wolałby krótsze rozdziały, bo bądźmy szczerzy każdy ma obowiązki i może gdyby rozdziały były krótsze milej by się wam je czytało. Let me know, a tymczasem #stayhome i bądźcie bezpieczni. Pamiętajcie o myciu rączek i unikajcie zatłoczonych miejsc. Czasu teraz jest od groma, więc spodziewajcie się mnie jakoś niedługo. 
See you soon!

1 komentarz:

  1. Nareszcie! Wybacz, że tak późno komentuję ale standardowa wymówka: praca, szkoła, praca, szkoła
    Ale do rzeczy
    Kocham to, że jak zaczynam czytać rozdział to od razu wczuwam się w atmosferę cyrku. Czuję się jakbym stała z boku i obserwowała to wszystko i zupełnie wyłączam się z rzeczywistości.
    Po raz kolejny powtarzam, że lubię Jesy. Staje teraz przed trudnym wyborem ale liczę, że jednak odda Zayna Lou bo chciałabym go zobaczyć wśród tego całego przepychu. Jak sobie poradzi a może nie poradzi i będzie drama?
    Zastanawia mnie o co ta bójka. Może o Jesy? To pierwsze wpadło mi do głowy, ale liczę na szybkie wyjaśnienie o co im chodzi.
    W sumie chciałabym przeczytać rozdział o pokazie cyrkowym, jak to u nich wygląda od pierwszego występu aż do ostatniego
    Podoba mi się fragment o Lou, w sumie jego też lubię. Początkowo wydawał mi się tylko zimnym bogaczem ale udowodnił mi, że ma uczucia. I myślę, że to on widział bójkę Nialla i Harry'ego.
    Fascynuje mnie postać Odelii ale to już chyba mówiłam. liczę na wyjaśnienie jej znajomości z Lou, jak do tego doszło, czemu skoro tak się od siebie różnią itp
    Jedyne czego mi brakowało w tym rozdziale to wątku Elsy
    Co do rozdziałów... im dłuższe tym dłużej wczuwam się w klimat cyrku więc to chyba dobrze
    Do następnego i spodziewam się niedługo!

    OdpowiedzUsuń