piątek, 20 lipca 2018

Rozdział 4

»Dream is a killer«
Jesy właśnie wyszła z przyczepy. Pierwsze co ją przywitało to chłodny wiatr, który musnął jej skórę. Zaczęła pocierać ramiona by choć trochę się ogrzać i uśmiechnęła się do siebie. Zain robił znaczące postępy. Dziewczyna przez chwilę uwierzyła, że być może uda jej się go nauczyć. Na zewnątrz już czekała na nią Elsa. Dzisiaj wyjątkowo przyszła z nią. Tomlinson zaczyna się niecierpliwić, a Mars nie pozwoli sobie na stratę takiego klienta, który jest w stanie oddać wszystkie swoje pieniądze. Księżyc schowany był za chmurami, więc jedynym źródłem światła była latarka postanowiona na jednym ze schodków drewnianej konstrukcji. Właścicielka nerwowo przygryzała dolną wargę, lecz gdy tylko dostrzegła że nie jest sama wypuściła ją z pomiędzy zębów. Zdobyła się na zmęczony uśmiech w stronę szatynki jednak ta go nie odwzajemniła. Nelson wpatrywała się w swoją towarzyszkę pustym spojrzeniem, czekając aż ta zacznie mówić. Trwało to dłużej niż zwykle, ale koniec końców blondynka otworzyła usta
- Zimna dzisiaj noc - zagaiła.
Treserka nie odpowiedziała. Pozwoliła tym słowom uciec wraz z przelatującym wiatrem. Nie przyszła tu na takie pogadanki. Najchętniej wróciłaby już do swojego namiotu i położyła się spać. Czuła się przemęczona i przytłoczona. I taka w rzeczywistości była. Intuicja podpowiadała jej, że szykuje się coś niedobrego. Od ostatnich kilku tygodni ćwiczyli ciężej do występów niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz każda próba przypominała próbę generalną. Nawet ślepiec dojrzałby napiętą atmosferę jaka panowała w obozie grupy. Była ona wręcz namacalna.
-Kiedy będzie gotowy na sprzedaż?
Pytanie wyrwało kobietę z zamyślenia. Choć cieszyła się z każdego, nawet niewielkiego, sukcesu swojego podopiecznego to jej strach powiększał się z każdym kolejnym słowem jakiego nauczył się chłopak. Wiedziała, że kiedyś musi to nastąpić, ale zrobiłaby wszystko żeby tego uniknąć. Kilka razy myślała nad uwolnieniem go albo znalezieniem mu pracy w cyrku. Niestety nic nie wskazywało na to, że którykolwiek z tych pomysłów mógłby zostać przełożony na realne czyny. Nie chciała go oddawać w obce ręce. W ręce kogoś takiego. Nie była naiwna. Wystarczyło jej odwiedzenie kilku okolicznych pubów i odrobinę grosza. W dzisiejszych czasach wszystko miało swoją cenę, a zwłaszcza czyjeś sekrety. Tak długo jak masz pieniądze - masz władze. Dzięki temu wiedziała wszystko co chciała na temat milionera.
-Jeszcze nie dziś - odpowiedziała krótko, przerywając ciszę jaka nastała.
Nim starsza kobieta zdążyła zadać kolejne pytanie Jesy już była w połowie drogi do swojego namiotu.

***

Uczucia są głupie. Idiotyczne i nic nie wnoszą do naszego życia. Równie dobrze mogłoby ich nie być, prawda? Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze.
-Uczucia są przereklamowane - szepnęła do siebie.
W dłoni trzymała książkę, która wywołała te głębokie przemyślenia, palcem wskazującym przytrzymując stronę na której skończyła. Wolną ręką drapała majestatycznego tygrysa bengalskiego za uchem. Wszystkie złe rzeczy na świecie nie wzięły się znikąd.  Najpierw były uczucia, te okropne małe stworki wewnątrz ciebie, które dopiero później zamieniają się w czyny. Czy jest jakiś sposób, żeby to zatrzymać? A może tak ma być?
-Jesteś okropny - kobieta podniosła głowę - pozwoliłeś nam zabić swojego własnego syna, zesłałeś na nas potop i do tego wszystkiego dodałeś uczucia. Za to mam cię czcić? To chyba jakiś absurd - parsknęła śmiechem.
Nagle wzdrygnęła się. Coś jest nie tak. Chwilę jej zajął powrót do rzeczywistości. Dłonią, którą głaskała dzikiego kota ścisnęła w piąstkę. Brak miękkiego futerka. Szybkim ruchem wsunęła spinkę do włosów z motylkiem, którą używała jako zakładkę i zamknęła lekturę. Odłożyła ją na bok i odwróciła się w kierunku zwierzęcia. Stało w rogu klatki. Machało ogonem niezadowolone.
-Co się stało?
I wtedy to usłyszała. Kroki. Czym prędzej się podniosła i wychyliła głowę z namiotu. Rzadko kiedy ktoś tu przychodził. Jej namiot zawsze mieścił się praktycznie na końcu. Mało kto ma ochotę za sąsiadów mieć bandę tygrysów, które jednym ruchem mogą zabić cię bez problemu. Szatynka zaczęła spacerować dookoła, rozglądając się uważnie, jednak mimo starań nikogo nie zauważyła. Już miała wracać z powrotem gdy kątem oka dostrzegła czyjś cień. Pomyślała, że może głupie dzieciaki z miasta przyszły na darmowe zwiedzanie. Po cichu stawiała kroki, uważając na co stąpa. Trzymając się namiotu zaczęła się powoli wychylać.
-Moje uszanowanie.
Podskoczyła kiedy tylko to usłyszała. Czuła jak jej serce staje na moment. Odwróciła się z mordem w oczach i stanęła twarzą w twarz z uśmiechniętym szatynem.
-Czego tu szukasz? - warknęła gniewnie.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe i przygładził dłonią włosy.
-Jak myślisz? Od dłuższego czasu nie odbierasz moich telefonów. Musiałem przyjść żeby się upewnić, że niczego nie kombinujesz.
Kobieta zacisnęła dłonie. Wzięła kilka głębszych oddechów, żeby nie wybić swojemu rozmówcy kilku zębów. Nienawidziła ludzi tego typu.
-Nic nie kombinuję po prostu nie mam ochoty na rozmowy z Tobą, Tomlinson - wycedziła - Ćwiczymy całe dni i pod koniec dnia nie mam ochoty odbierać telefonów od pana Jestem-Bogaty-To-Będę-Dzwonił-Kiedy-Chce-Bo-Tak. Poza tym nie powinieneś się wtedy zajmować narzeczoną? Odnoszę wrażenie, że unikasz jej kiedy tylko nadarzy się okazja. Obawiam się, że za niedługo może ona uschnąć z miłości.
Po Louisie wyraźnie było widać zdziwienie. Nie spodziewał się, że treserka wie o nim aż tyle. Zachowywał wszystkie środki ostrożności, by to co robi nie dotarło do niewłaściwych osób. Najwidoczniej komuś zapłacił za mało.
-Nie obraź się, ale nie wiem co ma do tego wszystkiego kobieta, którą mam zamiar niedługo poślubić.
Lekko podniósł podbródek. Musiał zasygnalizować kto tutaj jest górą, choć w głębi duszy wiedział, że to tylko pozory. Od niedawna zaczęły zjadać go wyrzuty sumienia i żałować tych całych zaręczyn. Odelia z dnia na dzień stawała się jeszcze bardziej kapryśna i irytująca. Ostatnio stwierdziła, że Alivia powinna używać rękawiczek kiedy gotuje, ponieważ ona nie będzie jeść czegoś co dotyka 'brudna latynoska' - jak to ujęła. Później chciała zabronić Nii i Doreen, córkom Imani, korzystania z biblioteki. Powód był prosty 'są czarne, jak możesz im ufać?! Jestem pewna, że chcą nas okraść'. Od teraz to on musiał potajemnie wykradać książki i dawać je dziewczynom. Bał się, że kiedy piękny arabski chłopiec trafi do jego posiadłości nie spotka go nic miłego.
-Przyszedłem tutaj by dowiedzieć się jak twojemu..um....podopiecznemu - zawahał się - idzie nauka i kiedy będzie gotowy chociaż mnie zobaczyć na oczy.
-Co gdybym powiedziała ci, że nigdy nie nastąpi ten moment?
Louis przełknął głośno ślinę i zbliżył się do kobiety.
-Będę czekać aż do śmierci - wyszeptał.
I właśnie wtedy coś w Nelson pękło. Owszem była na niego zła za to co chce zrobić, ale teraz ta złość przerodziła się w ziejącą ogniem nienawiść. Czuła jak cała trzęsie się ze zdenerwowania. Nie miała ochoty ani brać głębokich oddechów ani policzyć do dziesięciu. Nie zależało jej na uspokojeniu się. Trafiła jej się szansa jedna na milion, że może wygarnąć mu wszystko i zrobi to z rozkoszą. Zrobiła krok w jego stronę i dźgnęła go oskarżycielsko palcem w klatkę piersiową.
-Będziesz czekać tak? Powiedz mi dlaczego. Dlaczego on? Masz hordy dziwek z podziemi Londynu na swoje zawołanie, a chcesz zrujnować tego niewinnego chłopca! Nie pozwolę ci na to rozumiesz?! On na to zwyczajnie nie zasługuje! Jesteś nikim innym jak degeneratem! Potworem wykorzystującym niewinnych ludzi do swoich niemoralnych celów!  Myślisz, że różnisz się od tych innych milionerów, ale mylisz się! Jesteś taki sam! Zapatrzony w siebie i tylko w siebie! Wozicie się tymi drogimi samochodami poubierani w gajery i inne takie, ale wiesz co? Tak naprawdę jesteście biedni. Jedyne co macie to pieniądze.
Kobieta poczuła jak niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki schodzi z niej cała złość. Jednak nie żałowała swoich słów. Złapała się za biodra, żeby pokazać kto rządzi teraz, lecz jej triumf przerwało chrząknięcie. Odwróciła się i czuła jak krew odpływa jej z twarzy. Za nią stała Elsa.
-Ja.. - próbowała się tłumaczyć jednak blondynka uciszyła ją uniesieniem dłoni.
-Wydaje mi się, że powiedziałaś już dość - oświadczyła.
Złapała potencjalnego klienta pod ramię i już miała z nim odejść kiedy szatyn odwrócił się i podbiegł do Jesy. Wsunął jej w dłoń karteczkę ze swoim adresem.
-Proszę odwiedź mnie, a udowodnię ci że się mylisz co do mnie.
Po czym przystawił jej dłoń do ust i ucałował jej knykcie.
-Daj mi szansę.

***

Mars siedziała w swoim namiocie. Wdychała woń jaśminu z świeczek zapachowych porozstawianych wszędzie gdzie się dało. Pomiędzy wargami miała papierosa, który ledwo już się tlił. Pod swoją prawą dłonią miała szklaneczkę wódki, a trochę dalej szklankę z sokiem porzeczkowym. Od kiedy w pijackiej awanturze z Melanią potłukła wszystkie kieliszki musiała radzić sobie trochę inaczej. Na jej kolanach bezpiecznie spoczywał zeszyt w brązowo-zieloną kratkę. Liczyła wszystkie pieniądze z biletów oraz zapisywała je. Będąc szczerym niewiele miała roboty. Ludzie coraz rzadziej chodzili do cyrków. Biznes, który miał być wieczny okazał się mieć problem by przeżyć choć z dwadzieścia lat. Rzuciła banknoty na stolik i sięgnęła po trunek. Kłopoty finansowe zdawały się coraz bardziej powiększać. Wyjęła papierosa z ust, rzuciła go na ziemię i przygniotła obcasem buta. Załamana schowała twarz w dłoniach. Nie wiedziała już co ma robić. Starała się stwarzać więcej atrakcji, jednak to na nic. Już miała dać sobie z tym spokój na dzisiaj i pójść spać gdy nagle dostrzegła nieznajomy cień. Złapała w dłonie świecznik do obrony i przyczaiła się na intruza. Brała porządny zamach kiedy tylko materiał namiotu się poruszył.
-Hej, rozumiem mieć uprzedzenia do czarnych, ale to już chyba lekka przesada!
Blondynka zatrzymała ręce w połowie i przyjrzała się nieznajomej. Była to czarna kobieta na oko dwadzieścia parę lat. Ubrana w jakieś łachy z wielkimi złotymi kolczykami w uszach. Miała krótkie czarne włosy. Właścicielka mogłaby przysiąc, że gdzieś ją już widziała.
-Możesz to odłożyć? - spytała kobieta.
Starsza bez słowa rzuciła świecznik na ziemię, a ten poturlał się gdzieś dalej. Zaczęła obchodzić swojego gościa dookoła, przyglądając się. Nagle zatrzymała się w pół kroku i delikatnie dotknęła jej policzka.
-Czego tu szukasz, mon cheri?
-Szczęścia.
-Chyba pomyliłaś miejsca. To cyrk nie jeden z pubów.
-Nie martw się tu jest moje szczęście - uśmiechnęła się, ukazując rządek śnieżnobiałych zębów.
-Kim jesteś jeśli wolno mi spytać.
-Różnie to nazywacie. Na Jamajce nazywali mnie szamanką, ale spotkałam się z określeniem wiedźma czy wróżka. Widzę po prostu więcej.
-Jasnowidzka?
-Można tak powiedzieć.
-Po czym mogę poznać, że zasługujesz na to, żeby z nami pracować? Zatrudniam tylko najlepszych.
Czarnowłosa wyjęła zza swojego długiego swetra szklaną kulę. Położyła ją na stole i przysiadła na jednym z krzeseł. Gestem dłoni zaprosiła pracodawcę. Elsa również usiadła. Widziała w swoim życiu już kilka takich przedstawień i wszystkie były tak sztuczne jak to tylko możliwe. Jednak było coś w tej czarnoskórej co sprawiało, że jej uwierzyła. Spoglądnęła na nią i wtedy ją zamurowało. Jej tęczówki straciły kolor i stały się szare w momencie kiedy dotknęła kuli opuszkami palców.
-Widzę...ogromny czerwony namiot, pełno ludzi i ciebie...jesteś na scenie wiwatują ci, biją brawa, obrzucają różami...
Jej oczy powoli zaczęły nabierać barwy, a ona sama zaczęła wracać z powrotem do obecnej chwili. Zamrugała kilka razy i uśmiechnęła się szeroko.
-I jak?
-Jakie masz wymagania?
-Chcę twój namiot. Jest największy. 
-Im większa gwiazda tym większy namiot, dlatego mój jest największy ze wszystkich, ale pomyślę o tobie. Przyjdź jutro a dołożę wszelkich starań byś czuła się tutaj jak w domu.
Tajemnicza kobieta zaczęła zbierać swoje rzeczy i kierować się do wyjścia. Już odsunęła kotarę, gdy na swojej drodze napotkała kolejne pytanie.
-Mogę wiedzieć jak się zwiesz, darling?
-Leigh-Anne Pinnock.
____________________________________________________________________

Dużo czasu minęło od ostatniego posta, a jeszcze więcej od ostatniej notki. Bardzo chciałabym podziękować Karolinie, która zainspirowała mnie do tego by zacząć z powrotem. Ten rozdział jest jej w całości dedykowany jako spóźniony prezent urodziny. Mam nadzieję, że ci się podobał :)
See ya soon!