środa, 25 stycznia 2017

Rozdział 1

»It's just the beginning«


- Ustawić się! - rozległo się w szmaragdowym namiocie. 
Po chwili trzy tygrysy bengalskie stanęły w wyuczonym szyku. Kobieta machnęła im batem nad głowami i zwierzęta zaczęły chodzić po okręgu. Bez wydanej komendy wiedziały kiedy mają przeskoczyć obręcz lub inną przeszkodę. Na sam koniec jeden z nich stanął na specjalnie przygotowanym podeście i zaryczał jak najgłośniej. 
- Dobra robota - rzekła szatynka.
Wyjęła z białego pudełka, które leżało pod jej stopami, kilka kawałków surowego mięsa. Rzuciła je do środka klatek, które stały z boku, a gdy tylko duże koty pobiegły po nie, zamknęła je. Kiedy tylko ostatnia kłódka wydała z siebie charakterystyczny dźwięk, ktoś z tyłu namiotu zaczął klaskać. Treserka szybko odwróciła się w tamtym kierunku. Prychnęła, gdy zobaczyła właścicielkę. W swoich blond włosach miała wplecione wałki jak zawsze przed występem. Opatulona była różowym satynowym szlafrokiem, pod którym kryła się kultowa już kreacja. Błękitna marynarka i spodnie w tym samym kolorze. W dłoni trzymała odpalonego papierosa, którym zaciągała się co jakiś czas.
- Zrobiłaś wielkie postępy - odezwała się Elsa - Jestem z ciebie dumna, mon chéri - powiedziała z uśmiechem, zręcznie posługując się francuskim akcentem.
- Nie powinno cię tu być podczas ćwiczeń - odpowiedziała chłodno Nelson - Masz szczęście, że tygrysy cię nie zaatakowały. I ile razy mam ci powtarzać, że nie pali się przy zwierzętach?
Starsza zaśmiała się, jakby złość dziewczyny była dla niej śmieszna. Jeszcze raz omiotła wzrokiem namiot. 
- Mam nadzieję, że równie dobrze pójdzie ci na dzisiejszym występie - rzekła na odchodne - Muszę już iść, bo nie jesteś jedyną osobą, która dzisiaj robi show.
Odwróciła się na pięcie, lecz nim opuściła miejsce posłała swojej podwładnej ostatnie spojrzenie. 
- Gdybym potrafiła czytać w myślach ludzi, to idąc ulicą usłyszałabym mnóstwo piosenek z pomylonym tekstem i zgubioną melodią oraz rytmem albo kompletną ciszę, bo teraz coraz mniej ludzi myśli. A co usłyszałabym w twoich myślach, Jesy?

***

Księżyc świecił wysoko na niebie razem z milionami gwiazd. Big Ben wybił północ. Szatynka szła szybkim krokiem do przyczepy znajdującej się w lesie obok, którego umiejscowiony był cyrk. Gdybyś spytał się któregokolwiek z pracowników Elsy Mars odpowiedzieli, by ci, że nie wiedzą co tam się znajduje. I każdy, by skłamał. Zawiał zimny, nieprzyjemny wiatr. Zaczęła dłońmi pocierać swoje ramiona. Miała na sobie tylko cienką podomkę. Cel, do którego zmierzała nie był wcale tak daleko jak by się mogło wydawać. Z pomiędzy drzew widziała już kontur miejsca docelowego. Na trzech drewnianych schodkach przed drzwiami stała Elsa, niecierpliwie tupiąc nogą. 
- Ileż można na ciebie czekać?! - warknęła, gdy tylko kobieta pojawiła się przed nią.
Odwróciła wzrok, ignorując to. Po tylu latach w tym cyrku nauczyła się nic sobie nie robić ze słów Mars. W końcu była właścicielką cyrku, a wszyscy dobrze wiemy, że cyrk to nic innego jak kłamstwa i błazeństwa. A Elsa Mars była mistrzynią kłamania i oszukiwania. Blondynka prychnęła i opatuliła się cieplej szlafrokiem. Przez chwilę stały w milczeniu. 
- Dzisiaj była kolejna dostawa - odezwała się po dłuższej chwili. 
- I co to ma wspólnego ze mną?
- Jeden z nich ma problemy z angielskim. Nauczysz go. 
- Każde z nich ma problemy z angielskim. Od kiedy nagle to sprawia ci problem?
- Sprzedali go jego rodzice. - Spojrzała jej prosto w oczy. - Napisali w liście, że zrobili to, by miał lepsze życie. 
- Jako niewolnik w kraju, w którym posługują się nieznanym mu językiem? Nie rozśmieszaj mnie.
- Zamilcz, jeśli masz mówić takie rzeczy! Milczenie jest lepsze od pieprzenia głupot! Po prostu naucz go angielskiego, to jedyne o co proszę.
Nelson westchnęła. Ze środka przyczepy dało się słyszeć jakieś niezrozumiałe dla niej słowa w innym języku. Ktoś pukał w ściany konstrukcji. 
- Jak ma na imię?
- Myślisz, że wiem? Przemytnicy niszczą wszelką dokumentację jeszcze tam, na miejscu.
- Zgodzę się pod jednym warunkiem.
- Mów czego sobie życzysz, mon chéri.
- To ja zadecyduję kto go kupi.

***

Niebieskooki, niski mężczyzna z modną, w tamtych czasach, fryzurą biegł szybko przez jedną z bocznych uliczek w londyńskiej dzielnicy, znanej z prostytucji i hazardu. Twarz skrył za wełnianym, brązowym szalem. W końcu jego oczom ukazał się neonowy, różowy napis "Margerita", pod którym znajdowały się niewielkie drzwi - tylne wejście do klubu. Miejsce to było tylko dla specjalnych gości, a Louis Tomlinson był jednym z nich. Gdy wszedł przywitał się z barmanem - Alanem. Mężczyzna był bardzo wysoki i umięśniony. Miał złociste blond włosy, które czesał niczym Elvis Presley. Jego zielone oczy zręcznie zawsze przeszukiwały pomieszczenie, szukając osoby chętnej do małej rozmowy, a jego szlachetny nos marszczył się na zapach kobiecych perfum. Ubrany był w swoją roboczą, błękitną koszulę, a białą szmatkę, którą zwykle miał przewieszoną przez ramię, własnie polerował szklanki. Kiedy tylko zobaczył milionera uśmiechnął się do niego przyjaźnie. 
- Anthony czeka przy tamtym stoliku - powiedział, wskazując palcem.
Mężczyzna podziękował i udał się w tamtym kierunku, dosiadając się do młodego chłopaczka. Dopiero gdy usiadł, zabrał z twarzy okrywający go materiał i rozpiął guziki swojego czarnego płaszcza. Przyjrzał się dokładnie osobie naprzeciwko. Nie można było mu odmówić urody, mimo, że dla Louisa nie wyglądał lepiej od pozostałych chłopców z jakimi się spotykał. Dziewiętnastolatek był przeciętnego wzrostu. Miał jasną karnację i intensywne niebieskie tęczówki z zielonym plamkami. Grecki nos i szerokie, wykrojone usta, które często oblizywał. Jego włosy o rudobrązowym odcieniu zawsze wyglądały tak jakby własnie wstał z łóżka, choć Tomlinson dobrze wiedział, że godzinami układa fryzurę. Starszy mężczyzna czekał aż jego towarzysz zacznie rozmowę, przy okazji nucąc sobie melodię piosenki, która akurat leciała w radiu. Okazała się nią Kiss of Fire.
- Since first I kissed you my heart was yours completely. If I'm a slave, then it's a slave I want to be - zaśpiewał nagle chłopak i spojrzał na zniecierpliwionego szatyna. - Myślałem, że dzisiaj nie przyjdziesz. 
- Ale przyszedłem, możemy już przejść do konkretów? Dobrze wiesz po co tu jestem, a ja dobrze wiem, że chcesz tego równie mocno jak ja. 
Milioner rozejrzał się czy nikt go nie obserwuje i wyciągnął na stół sto funtów. 
- Tyle ci wystarczy?
Anthony powoli wziął gotówkę do rąk i przeliczył ją. Podniósł jeden kącik ust do góry i schował zapłatę do wewnętrznej kieszeni marynarki. 
- Chodźmy więc. 
Wstał ze swojego miejsca i razem z szatynem poszli do pobliskiego hotelu.

***

Kiedy tylko Louis otworzył drzwi swojej rezydencji od razu wyczuł nerwową atmosferę. Alivia wyszła z kuchni, a za nią Imani.
- Bardzo źle? - spytał mężczyzna.
Kobiety nie odpowiedziały i dalej posyłały mu zmartwione spojrzenia. Usłyszał czyjeś kroki na schodach i już po chwili w całej posiadłości można było usłyszeć Odelię.
- No zobaczcie kto wrócił! - wykrzyknęła.
Podbiegła do narzeczonego  i przytuliła się, lecz kiedy szatyn chciał ją pocałować uderzyła go w twarz.
- Nie waż się mnie dotykać - syknęła. 
Poprawiła swój krótki, satynowy, wiśniowy szlafrok z czarną koronką przy dekolcie i pobiegła z powrotem na górę. Trzasnęły drzwi, zapewne od ich sypialni. Tomlinson wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na swoje dwie pracownice, które przyglądały mu się zaniepokojone. 
- Wszystko dobrze, sir Tomlinson? - odezwała się nagle czarnoskóra. 
- Bywało gorzej, lady Bowden - powiedział, na co służąca uśmiechnęła się - Jednak gdybym mógł prosić być posłała mi łóżko w pokoju dla gości byłbym niezmiernie wdzięczny.
Kobieta przytaknęła i weszła na kręcone, ogromne schody. 
- Herbata? Jak zwykle, sir? - zapytała latynoska.
- Dziękuję, lady Flores, ale dzisiaj położę się spać bez niej. 
- Oczywiście.
Kiedy tylko wróciła Afroamerykanka, informując że sypialnia jest gotowa, milioner życzył służbie dobrej nocy i sam wspiął się po bogato zdobionych schodach.




____________________________________________________________________
Pierwszy rozdział!
Jak wam się podobał? Dajcie znać w komentarzu, a teraz chwila na kilka informacji ;)
1) Akcja dzieje się gdzieś około lat 50-tych. Jest już po wojnie oraz jest segregacja rasowa.
2) Każdy rozdział będzie się składał z 2 części: części Jesy oraz Louisa.
3) Te króciutkie zdanie, które znajduję się na samiusim początku to tytuł! Każdy rozdział będzie mieć swój własny tytuł, moi państwo!
Wydaje mi się, że wszystko sprostowałam, jeśli jednak coś dalej jest nie jasne, proszę dać mi znać.


Kocham Was ♥

czwartek, 19 stycznia 2017

Prolog

Nazywam się Jessica Louise Nelson. Urodziłam się 14 października 1940 w Romford, cieszącej się złą sławą, dzielnicy Londynu. Mimo, że Wielka Brytania nie grała dużej roli w II wojnie światowej, dalej można było zobaczyć skutki niszczycielskiej siły nazistowskich Niemiec. Zwłaszcza w stolicy. Wychowywałam się w ubogiej rodzinie. Mama była krawcową, ojciec piekarzem. Nie pamiętam mojego taty zbyt dokładnie, szybko wzięli go na front do walki, skąd nigdy nie wrócił. Miałam trójkę rodzeństwa: Jacoba, Jennifer oraz Jaclyn. Byłam z nich wszystkich najmłodsza i bardzo odstawałam. Moi bracia i siostry, jak zarówno moi rodzice byli wysokimi osobami o szczupłej budowie ciała. Mieli jasne blond włosy, a błękit ich oczu można by porównywać z bezchmurnym niebem. Ja byłam ich przeciwieństwem w każdym calu. Niska, tęga, ciemne brązowe włosy, piwne oczy. Po dzielnicy chodziły plotki, ze moją matką puściła się z listonoszem, stąd mój inny wygląd. Kiedyś jedna z cioć zagaiła, iż wyglądam niczym babcia w okresie młodości. Nigdy nie poznałam prawdy na ten temat. Po zakończeniu wojny w 1945 moja wybrakowana rodzina spakowała manatki i uciekła do USA. Tam pobierałam pierwsze nauki od lokalnych zakonnic, zawierałam pierwsze przyjaźnie. Jedna z moich najlepszych przyjaciółek była córka czarnoskórej służącej w domu na końcu ulicy. W 1956 w dość upalne lato, jak na stan Wyoming, do naszego małego miasteczka przyjechał najprawdziwszy cyrk. Byli tam klauni, mimowie, magicy, dzikie zwierzęta. Patrzyłam jak zafascynowana na tygrysy przeskakujące przez obręcz, słonie na piłkach, misie na rowerach. To wszystko było dla mnie niezwykłe, nowe. Lecz mama miała bilety wstępu tylko na jeden raz. Nie cieszył mnie ten fakt, jednak z ciężkim bólem serca opuściłam świecące, kolorowe, tętniące życiem miejsce. Tej nocy nie mogłam spać. Wierciłam się aż w końcu zdałam sobie sprawę, ze nie usnę bez usłyszenia tej wesołej cyrkowej melodii jeszcze raz. Wyszłam niezauważona z domu. Stary jak świat numer z oknem i prześcieradłem. Szybko odnalazłam miejsce moich rozkosz. Przed wejściem stała ona, właścicielka. Kiedy zobaczyła mnie ponownie, uśmiechnęła się szeroko. Zaczęła mi schlebiać, pytać, troszczyć się. Nie poszłam na spektakl. Wylądowałam w jej namiocie pełnym egzotycznych pamiątek z każdego końca świata. Z nią po raz pierwszy zasmakowałam alkoholu. Ruska wódka z Dr Peeperem. Opowiedziałam jej wszystko. Począwszy od życia w Londynie, przez mój niecodzienny wygląd w porównaniu do rodziny, na chęci podróżowania kończąc. Po tej nocy spotkałam się z nią ponownie i ponownie, i jeszcze raz. Ale cyrk nie może stać wiecznie w jednym miejscu. Przyszedł czas pożegnań. Nie chciałam tego. Ona była jedyną osobą na tym okrutnym świecie, która mnie rozumiała, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Zaproponowała mi możliwość podróży, chciała otworzyć mi drzwi na kompletnie nowy, nieznany, niespotykany świat. Nie myślałam zbyt wiele. Spakowałam swój niewielki dobytek, wsiadłam do pociągu.  W wieku 16 lat uciekłam z cyrkiem Elsy Mars.